poniedziałek, 28 października 2013

Przedostatni: "He will come back"

- Tak, dokładnie - zaśmiał się Mike. Pokręciłam lekko głową. Przed chwilą prawie zostałam brutalnie pobita, a on się śmieje. Cudownie.
- Co jest takiego śmiesznego w moim cierpieniu, braciszku? - powiedziałam ironicznie.
- Dałaś mu się zmanipulować. Nie powiedziałaś mi o nim, okłamałaś mnie. Śmieszy mnie to, że mi nie ufasz - prychnął. Do moich oczu napłynęły łzy. On miał rację. Nie powiedziałam mu o Justinie. Czemu? Po prostu nie potrafiłam. Nie potrafiłam nadać na kogoś, w kim byłam zakochana. Teraz widziałam, jak zniszczył wszystko, co miałam.
Nienawidzę go.
To, co czułam jeszcze patrząc na niego kiedy był na skraju wytrzymałości, zniknęło w jednej chwili. To był potwór, damski bokser, cholerna gnida. Nie chcę go więcej widzieć na oczy.
- Skąd wiesz kim on jest - rzuciłam cicho.
- To Black - powiedzieli równocześnie Mike i Dean.
- Źle zrobiłaś, Cher. Powinnaś powiedzieć Mike'owi - westchnął blondyn. Moje oczy wypełniły się łzami.
- Byłam zaślepione miłością, okej? Tak, tak właśnie było. Ale co moge na to poradzić? Jestem tylko cholernym człowiekiem! - powiedziałam dusząc się słonym płynem spływającym po moich policzkach.
- Teraz za późno na łzy, siostrzyczko - powiedział sucho Mike. Nie, nie mogłam uwierzyć, że to jest mój brat. Obiecał, że będzie mnie chronił i nigdy mnie nie skrzywdzi. Kłamca. Skrzywdził mnie, bardzo. Emocjonalnie.
Czy Justin zrobił mu coś naprawdę złego w życiu, czy chciał się na mnie wyżyć że jakaś Panna dała mu kosza? Nie rozumiałam tego, ale chciałam po prostu wrócić do domu.

~*~

Usiadłam zapłakana na swoim łóżku w sypialni i myślałam. Myślałam o tym wszystkim, co przeszłam. O tym, czy jestem już bezpieczna. Skąd mogę miec pewność że ten psychopata zaraz nie wejdzie do mojego pokoju i czy mnie nie zabije?
- Cher - moje przemyślenia przerwał nieśmiały głos Mike'a - Możemy porozmawiać?
- Nie wiem czy chcesz rozmawiać z kimś takim, jak ja - mruknęłam.
- Mała, nie przesadzaj - mój brat usiadł koło mnie i pogładził moje ramię - To nie Twoja wina. Po prostu... Trafiłaś na złego chłopaka - brunet skrzywił się wypowiadajac te słowa.
- Być może - wzruszyłam ramionami - Co nie zmienia faktu, że mogłam Ci o wszystkim powiedzieć.
- Tak, mogłaś, ale byłaś zakochana i to rozumiem - Mike pokiwał lekko głową - Nie przejmuj się już, proszę. Przepraszam że byłem taki nie miły, po prostu... Naprawdę nie lubię tego gościa.
- To chyba u nas rodzinne - prychnęłam, przez co wywołałam u brata lekki chichot.
- Chyba - uśmiechnął się lekko - Wiesz, on zrobił coś bardzo złego.
- Co? - spytałam cicho.
- To, co zrobił Tobie, jest straszne, nielegalne, nie do pomyślenia. Ale, on, on Cher... - ton głosu chłopaka od razu stał się poważny.
Nic nie powiedziałam dając mu znak, że może kontynuować.
- On zabił mamę - wydusił.
Spuściłam wzrok próbując kontrolowac łzy, które zaraz miały wypłynąc z moich oczu. Pociągnęłam nosem i spojrzałam na brata.
- Mikey - zaczęłam - Czy... Czy on po mnie przyjdzie? - szepnęłam.
Chłopak spojrzał na mnie smutnym wzrokiem - Tak.

wtorek, 3 września 2013

16. Przepraszam

-----------tak,wiem,krótki,ale,chciałam,już,dodać,więc-----------





- Nie bój się, Cher - szepnął gładząc moje ramię.
Łatwo Ci mówić.
Przerażała mnie postawa Mike'a.
Jeśli to ja byłabym teraz na jego miejscu, to skakałabym z cholernego szczęścia, że go widzę.
A on?
Nic.
Nie, nawet nie.
Był zły.
Tylko za co?
- Dean, żyjesz - mruknęłam.
Chłopak zaśmiał się lekko i posłał mi pogodny uśmiech.
- Gdybyś go tak nie wkurzyła, trafiłby, ale nie udało mu się - puścił mi oko.
Przytuliłam go mocno, na co on jęknął z bólu.
- Nadal trochę mnie boli - uśmiechnął się krzywo.
- Przepraszam - wybąkałam odsuwając się od niego.
- Nic się nie stało - próbował wymusić uśmiech gładząc ręką bolące miejsce.
- Daj, ja to zrobię - zaproponowałam przykładając dłoń do jego ramienia.
Justin strasznie go pobił.
- Dziękuję - powiedział patrząc mi w oczy.
Powoli zbliżyłam swoją twarz do jego.
Odwrócił mnie, dzięki czemu mogłam patrzeć teraz na to, co działo się w pokoju.
Justin leżał na podłodze, a Mike siedząc na nim zadawał serie ciosów w jego brzuch.
Odwróciłam wzrok i znowu spojrzałam w piękne, duże oczy Deana.
Jego usta były bardzo blisko moich, aż w końcu połączyły się.
- Nie! - krzyknął Justin dławiąc się własną krwią.
Boże, muszę coś zrobić!
- Mike, nie, zabijesz go! - zawołałam odpychając od siebie Deana i podbiegając do mojego brata.
- Proszę, przestań! - zaszlochałam.
- Znowu będziesz go bronić? - warknął podnosząc się z bruneta.
Jego twarz była cm od mojej.
Widziałam ta wściekłość w jego oczach.
O co mu chodzi?
- Bronić? - powiedziałam zdezorientowana.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi że to on - pokazał na Justina - Cię wtedy tak pobił. Dlaczego? - krzyknął mi prosto w twarz.
Cofnęłam się o parę kroków.
Jezu, bałam się własnego brata.
On zawsze był moim podparciem, moim bohaterem, a teraz?
Co się działo?
Pojedyncza łza spłynęła powoli po moim poliku.
Mike, którego znałam, przytuliłby mnie i powiedział, że przeprasza.
Ale ten Mike patrzył na mnie wzrokiem "cofnij się dalej albo przestawię Ci twarz".
Wypowiedziałam nieme "przepraszam" i podbiegłam do Deana.
Na jego twarzy był lekki grymas, ale mimo to przytulił mnie.
O co wam wszystkim chodzi?
Mój Boże.
Odepchnęłam go przed chwilą pobiegłam do Justina.
Ja nie mogę.
Nie mogę czuć czegoś do tego bandyty Bieber'a.
Przecież on mnie porwał i torturował.
Nie, nie, nie.
Mike skinął głową w stronę Dean'a i wyszedł z pokoju.
Powoli szliśmy za nim, ale przedtem rzuciłam ukradkowe spojrzenie w stronę pokoju.
Po ścianie spływała czerwona ciecz, a na podłodze leżał skulony Justin.
Wyglądał jak mały, bezbronny chłopiec, ale wiedziałam, że nim nie był.
Przez niego wiele razy byłam w takim stanie jak on teraz.
Odwróciłam głowę i szłam przed siebie.
Mój Justin...
"Z zamyślenia wyrwało mnie to że... Upadłam. Tak po prostu? Nie. Czułam pod sobą czyjeś ciało. Zdziwiona potrząsnęłam głową i spojrzałam pod siebie. No nie. Leżałam na Justinie Bieberze, który jest westchnieniem wszystkich nastolatek, nawet Miley. Pewnie te wszystkie dziewczyny zemdlały by teraz a ja najchętniej bym... Rzygnęła.
Widząc pod sobą Justina pisnęłam. Nie z zachwytu oczywiście, tylko z obrzydzenia, bo go dotykam. Zdziwiona nie wiedziałam co zrobić.
- Jezu.. - Usłyszałam ciche mruknięcie. - Dam Ci autograf czy co tam sobie chcesz, ale zejdź ze mnie okej? - Justin zaczął się podnosić i wiercić. Oburzyłam się. A po co mi jego autograf? Szybko z niego wstałam i prychnęłam.
- Po co mi Twój debilny autograf?
- Przed chwilą pisnęłaś na mój widok, więc...
- Oh, zamknij się.
- Znamy się w ogóle? - Bieber podniósł się z chodnika.
- Nie, i bardzo dobrze.
- Nie kręci Cię... To? - Chłopak pokazał na siebie. Wywróciłam oczami i skrzywiłam się.
- Ani trochę. Czy mogę już iść? - Pokazałam ręką że chcę, żeby się przesunął. Justin zaśmiał się.
- Jasne księżniczko.
- Jeszcze raz tak do mnie powiedz... - Ostrzegłam. Bieber zaśmiał się głośno i zaczął powoli odchodzić. Poprawiłam swoje długie, brązowe, lekko falowane włosy i ruszyłam w stronę domu"

Po moim poliku spłynęła pojedyncza łza.
Kochałam go, choć nie chciałam.
To było takie skomplikowane.
Chciałam ponownie odepchnąć Dean'a i pobiec pomóc Justin'owi, ale nie mogłam.
Po prostu nie mogłam tego zrobić Mike'owi.
Kiedy w końcu dotarliśmy do samochodu, razem z Dean'em usiedliśmy na tyłach czarnego jeep'a a Mike na miejscu kierowcy.
Jego szczęka była mocno zaciśnięta.
Boże, co ja narobiłam.
- Przepraszam, że Ci nie powiedziałam - zaczęłam - Naprawdę, ja...
- Jak mogłaś go obronić. Jak?! - podniósł głos - Nawet nie wiesz jaki on jest niebezpieczny - pokiwał głową.
- Zdążyłam zauważyć - skrzywiłam usta.
Nienawidziłam kłócić się z Mike'm.
Usłyszałam jak z jego ust wydobywa się krótki, gruby śmiech.
- To, co Tobie zrobił, to jedynie minimum jego możliwości - splunął.
- Ciebie to śmieszy?! - wybuchnęłam.

niedziela, 21 lipca 2013

15. Potwór


Poczułam, że zaraz zwymiotuję.
Nie miałam za bardzo czym, bo nie jadłam od jakichś dwóch dni, przez co z moich ust wylała się kałuża żółci.
Złapałam się za głowę i zaczęłam bujać moim ciałem w tą i z powrotem.
Nawet się nie odwróciłam.
Wstałam potykając się przy tym i wybiegłam z pomieszczenia.
Gdybym spojrzała na martwe ciało Deana, zemdlałabym.
Muszę znaleźć wyjście z tego wariatkowa.
Moje szkliste od łez oczy odbijały białe światło lamp.
Czerwone, potargane włosy przyklejały się do lepkich od słonego płynu policzków.
Usłyszałam krzyki za moimi plecami.
Chciałam się zatrzymać, schować w ramionach Justina i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze.
Ale tak nie będzie.
Wiedziałam to, więc biegłam dalej.
Dobrze, że miałam na sobie spodnie, bo trudno byłoby mi biec w...
Hej, zaraz.
Przecież nie przebierałam sukienki!
Spojrzałam w dół.
Ubrana byłam w szarą bluzkę na ramiączkach, fioletową koszulę w kratę i dżinsowe, krótkie spodenki.
Musiał mnie przebrać, kiedy spałam.
Drań.
Ale teraz nie jest czas, by o tym myśleć.
Teraz, czas uciekać.
Wiedziałam, że nie będę mogła teraz płakać w ramionach Justina.
Był pijany plus zabił osobę którą naprawdę kochałam, po prostu świetny pocieszyciel!
- Cher, proszę, poczekaj!- zawołał po czym zakaszlał.
Przyśpieszyłam.
- Cher - kaszel - Kochanie! - krzyknął ponownie.
- Pogadajmy! - był już blisko mnie. Mogłam poczuć, jak jego ręka musnęła moją skórę.
Mój oddech przyśpieszył jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe.
- N-nie m-ma-mamy o czym! - odkrzyknęłam. 
Złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie.
- Cher - szepnął i przytulił mnie.
Zaczęłam desperacko walić w jego klatę.
- Ty-dra-niu - powtarzałam w kółko. W końcu opadłam na kolana i zaczęłam płakać.
Justin spojrzał na mnie z góry smutnym wzrokiem.
- Kochanie - przykucnął - Musiałem to zrobić. Teraz nikt nam nie przeszkodzi w byciu razem - uśmiechnął się.
On mówił serio?
- Zniszczyłeś moje życie, rozumiesz? Zniszczyłeś! - wykrzyknęłam.
- Zauważ, że gdybyś go tutaj nie spotkała, nie zareagowałabyś tak na to, że umarł. Byłoby Ci "przykro" - skrzywił usta.
On miał rację.
Dalej Cher, musisz jakoś z tego wybrnąć!
- Przez Ciebie leżałam w szpitalu. W stanie krytycznym - podniosłam ton gdy wymawiałam słowo "krytyczny".
- Bijesz mnie. Niszczysz moją psychikę. Niszczysz mnie samą - schowałam twarz w dłonie. Westchnął.
- Taki jestem kochanie. Będziesz musiała się przyzwyczaić - powiedział po czym wstał i zaczął odchodzić.
- Znowu odchodzisz. Znowu mnie zostawiasz - szepnęłam i pokręciłam głową.
Zatrzymał się, lecz nadal stał do mnie plecami.
- Znowu - powiedziałam pół tonem i wstałam, pochodząc do ściany po prawej.
Walnęłam w nią głową z całej siły.
Niektórzy mogliby pomyśleć że mam ADHD czy coś, ale nie.
Po prostu chciałam stąd zniknąć.
Uderzyć się w coś i nie obudzić.
Zachwiałam się na nogach, po czym uderzyłam ponownie, z podwojoną siłą.
Przed oczami zrobiło mi się ciemno.
Nie zwracałam uwagi na ból, po prostu chciałam umrzeć.
Usłyszałam stłumiony głos Justina.
W moich uszach huczało, jakby w moich bębenkach rozpętała się burza.
To brzmi dziwnie, ale tak się czułam.
Ocknęłam się, gdy woda zaczęła spływać po mojej skórze.
Uratował mnie.
Czemu?
Jeśli mnie kocha, powinien robić wszystko, bym czuła się dobrze, tak?
Ale zaraz, on jest egoistą.
100 punktów dla Cher, wow.
Nienawidzę tego człowieka.
- Dlaczego? - słyszałam ciche pomruki.
Zaraz, czy ja leżałam na łóżku?
Kiedy on mnie przeniósł?
Przecież nie straciłam cholernej przytomności!
Jak mogłam tego nie poczuć?
Otworzyłam powoli oczy, przed którymi ukazała się dobrze zbudowana, piękna postura Justina.
On był bez koszulki.
O mój Boże.
Przykładał nasączony wodą materiał do mojego czoła.
Wymamrotałam coś i przymknęłam oczy, przeciągając się, przez co zahaczyłam o polik chłopaka.
Zanim zdążyłam zdjąć z niego dłoń, on przyłożył swoją rękę i przycisnął moją do siebie.
Po chwili ujął ją i przyłożył do swoich warg, muskając ją lekko.
Jego bipolarność robiła się nudna.
Wyrwałam się z jego uścisku i otworzyłam oczy zaciskając usta w cienką linię.
- Zabiłeś mnie - szepnęłam i wstałam.
Zrobił to samo i podszedł powoli w moją stronę.
- Co masz na myśli?
Czy on jest głupi?
Dziwne że dopiero teraz to odkryłaś, Cher.
Czujecie ten sarkazm?
- Zabrałeś mi wszystko co miałam. Wszystko - podniosłam ton mówiąc ostatnie słowo.
- Nigdy Cię nie pokocham, Justin - dodałam i spuściłam wzrok.
- Ja, ja tylko chcę stąd uciec. Nie chcę tu być, proszę - schowałam twarz w dłoniach, hamując spływające po moich polikach łzy.
Chłopak podszedł do mnie i przytulił głaszcząc po plecach.
- Cii, wszystko będzie dobrze - powiedział całując czubek mojej głowy.
- Nie będę tu szczęśliwa, dobrze o tym wiesz - syknęłam przez łzy i ruszyłam w kierunku drzwi.
Justin pociągnął mnie za nadgarstek (bez wspomnień, proszę) sprawiając, że upadłam.
- Gdzie idziesz? - warknął.
Odwróciłam się na brzuch i zwinęłam w kłębek.
Nienawidzę go, nienawidzę, go nienawidzę go.
- Nie lubię tego robić, ale - nie dokończył i kopnął mnie w biodro.
Potwór.
Jedyne słowo, jakim można go opisać.
Trafia w jego charakter idealnie.
Bipolarny, przystojny potwór.
Hmm, fajnego masz chłopaka, Cher.
Poczułam jak Justin ciągnie mnie za włosy i odwraca moją głowę tak, bym na niego spojrzała.
Jęknęłam z bólu.
- Jesteś taka piękna - zachichotał.
- Puść mnie - pisnęłam.
On roześmiał się tylko i ukucnął przy mnie, nadal ciągnąc mnie za włosy.
Miałam wrażenie, że zaraz wyrwie je wraz z moją głową.
- Mam taką śliczną dziewczynę, nie mogę w to uwierzyć - pogłaskał mnie po policzku.
Z mojego oka wyleciała pojedyncza, samotna łza.
Pociągnęłam nosem.
Chcę wrócić do domu, proszę.
Poczułam jak Justin przykłada ostrze do mojego nadgarstka.
- NIE! - krzyknęłam i zaczęłam płakać.
Zaśmiał się.
- Mogłaś być grzeczną dziew...
- Odłóż to, Bieber - usłyszałam czyiś gniewny głos.
Boże, czemu nie mogę mieć normalnego życia?


_____________


Hej!
Więęęc...
Nowy BLACK!
Wiem, wiem. Spóźniłam się, ale mam swój powód!
Zanim dokończyłam rozdział (i tak jest krótki) musiałam już wyjeżdżać ;/
Przepraszam.
A co do opowiadania:
Jak myślicie, kto wszedł do pokoju?

psssst! pamiętajcie o followaniu na twitterze @xBlackOfficialx

niedziela, 14 lipca 2013

14. Odsuń się, albo go zabiję.

On niszczył moją psychikę.
Naprawdę.
Jeśli uda mi się wyjść z tego całego gówna, pójdę do domu wariatów.
Tylko niech to wszystko się już skończy, proszę.
- Teraz będziesz moja, na zawsze - powiedział podchodząc do mnie z ostrzem w ręku.
Zadrżałam.
Czy on mnie zabije?
Szczerze?
Zrobiłby mi wielką przysługę.
Nie chcę tu być.
Mogę umrzeć, byle, żebym stąd uciekła.
Nawet w taki sposób.
Tak, każdy normalny człowiek siedziałby teraz cicho, ale hej, przecież mówiłam że chcę iść do psychiatryka!
- Mówiłeś że mnie kochasz. Obiecałeś, że mnie nie zranisz. Kłamałeś. Jesteś cholernym kłamcą - syknęłam.
Justin oblizał usta i odłożył nóż.
Podszedł do mnie powoli i... Przytulił mnie.
To nie tak miało wyglądać.
- Przepraszam Cher - pocałował czubek mojej głowy.
On miał mnie zabić, ugh!
Wtuliłam się w jego tors.
Dobra, to postanowione. 
Idę do psychiatryka.
- Teraz obiecuję. Nie podniosę na Ciebie ręki, już nigdy - szepnął mi do ucha.
- Ani nogi? - podniosłam palec do góry. Zaśmiał się.
- Ani nogi - mruknął  po czym nachylił się nad moimi ustami.
Woah, Panie Bieber, nie przesadzajmy.
- Czy... Możesz już wypuścić Deana? - powiedziałam drapiąc się po głowie.
Westchnął i odsunął się ode mnie.
Chwycił nóż (na co zadrżałam ze strachu) po czym przeciął nim sznury, którymi przewiązny był Lemon.
Wyciągnął mu szmatkę z ust i rzucił ją na podłogę.
- Gdybyś pukał, nic by się nie wydarzyło - warknął i uderzył go w twarz.
- Justin! - wstałam i podbiegłam do Deana, ale Justin powstrzymał mnie gestem ręki.
- Odsuń się, albo go zabiję - ostrzegł. Złączyłam usta w cienką linię i zrobiłam dwa kroki do tyłu, wpadając na ścianę.
Blondyn podniósł się powoli z krzesła i spojrzał na mnie zakochanym i przepraszającym wzrokiem, na co Justin zaraz zareagował.
- Masz zakaz odzywania się do mojej dziewczyny, rozumiesz? - warknął i przyłożył mu ostrze do szyi.
Moj oddech przyśpieszył.
Lemon pokiwał lekko głową i spuścił wzrok.
Zasmucona zrobiłam to samo co on.
Nie widziałam go przez lata i już go straciłam.
Świetnie.
- Cześć, Dean - szepnęłam, gdy wychodził przez drzwi.
On nawet się nie odwrócił.
Wiedziałam, co by się stało, gdyby to zrobił, ale mimo tego, w sercu poczułam lekke ukłucie.
Chyba zaczynałam czuć coś do Deana.
Coś więcej.


________________

- Kochanie - ktoś szturchnął lekko moje ramię.
Przerwóciłam się na drugi bok.
- Jeszcze chwila, Dean - zachichotałam.
Dean? 
Ah, no tak. 
Śnił mi się.
Byliśmy razem, to był dzień naszego ślubu.
Naszego dziecko miało 2 miesiące, urodziło się przed ślubem.
Było takie piękne.
To dziewczynka.
Miała brązowe włosy (za mną) i piękne, duże, niebieskie oczy (za Deanem)
Ja miałam na sobie piękną, białą suknie, a moje długie, czerwone włosy związane były w kłosa.
Za to Lemon odziany był w biały garnitur i białe, wyjściowe buty.
Jego włosy postawione były do góry, jak zawsze.
Wyglądał tak...
Tego nie da się opisać żadnym przymiotnikiem, naprawdę.
W porównaniu do niego, byłam tylko... Ładna.
- To nie Dean - z zamyśleń wyrwał mnie lekko wkurzony głos Justina.
Ups.
- Em, no tak - podniosłam się powoli i mogłam zauważyć jak Bieber krzywi usta.
- Czy... Czy on Ci się śnił? - powiedział powoli. Wręcz kipiał złością.
- Nie - zaprzczyłam kręcąc głową.
- Powiedz mi prawdę - warknął łapiąc mnie za rękę i ściskając ją mocno. Jęknęłam z bólu.
- Justin...
- Powiedz. Mi - ryknął zacieśniając uścisk.
- Justin, to boli!
- Masz mi powiedzieć - kropelki potu pojawiły się na jego czole. Przełknęłam ślinę.
- Obiecałeś mi - szepnęłam a moje oczy napełniły się łzami.
- Oj, kłamałem - zaśmiał się złowieszczo po czym znowu przybrał wkurzony wyraz twarzy.
- Nienawidzę Cię - powiedziałam szlochając.
Widocznie zraniony moimi słowami puścił moją dłoń i wstał.
- Mam was w dupie. Ciebie i tego Twojego Deana - warknął i wyszedł.
Pogrążyłam się w głębokim płaczu.
Przecież już było tak dobrze.
Po jakichś 3 minutach szlochania, podniosłam się z łóżka, na którym leżałam (swoją drogą, jak ja się tu znalazłam?) i podeszłam do drzwi.
Chwyciłam za klamkę.
Otwarte!
Czy przed chwilą Justin nie dał mi prosto do zrozumienia, że mnie nie chcę?
Dał mi.
Powiedział "Twojego Deana"?
Powiedział.
Skoro mojego, to chyba znaczy, że mogę do niego iść?
Jak najbardziej.
Teraz tylko muszę go znaleźć.
Wyszłam na długi, ciemny korytarz który znajdował się za drzwiami.
Rozejrzałam się bo bokach, po czym ruszyłam.
Muszę znaleźć Deana, jak najszybciej.
Potrzebuję kogoś, komu się wypłaczę, kogo będę mogła przytulić.
Kogoś, kto mnie zrozumie.
Nagle, z jednych drzwi (których było sporo) wyłonił się dobrze zbudowany, wysoki, łysy facet koło 30.
Chwycił pistolet z kieszeni i wycelował w moją stronę, ale gdy przeniósł na mnie swój wzrok, schował broń z powrotem.
- Przepraszam, Pani Bieber - mruknął i odszedł.
Zaraz.
Co?
"Pani Bieber" ?
Co Justin im nagadał?
Nie dziwię się jednak, że nic nie wiedzą o naszej "kłótni".
Justin nie jest tym typem chłopaka, który lubi się wygadać.
Pokiwałam lekko głową w stronę osiłka i ruszyłam dalej.
Przecież Dean musi gdzieś tu być.
Wszystkie wrota, koło ktorych przechodziłam, były zamknięte.
Oprócz jednych.
Przytuliłam się do ściany gdy usłyszałam męski, ochrypły głos.
To głos Justina.
- Nigdy więcej jej nie dotkniesz - odgłos uderzenia, kaszel - Jest moja, rozumiesz? - znowu odgłos uderzenia, znowu kaszel.
Po głosie chłopaka słychać było, że jest pijany.
Tylko... Do kogo on mówił?
Modliłam się, by to nie był Dean.
Powoli podeszłam do drzwi.
Bóg niestety mnie nie posłuchał.
Przyłożyłam dłoń do ust, chcąc stłumić krzyk, który zaraz miał wydobyć się z moich ust.
Na widok leżącego na podłodze, zakrwiawonego Deana, do moich oczu naleciały łzy.
Nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku, nie mogłam się poruszyć.
Pokręciłam głową i przymknęłam oczy, mając nadzieję, że gdy je otworzę, okaże się, że to tylko sen.
Ale niestety - nie był nim.
Nagle, Justin odwrócił się w moją stronę i z uśmiechem na twarzy, podszedł do mnie.
- Cher! - zawołał - Jak dobrze, że przyszłaś! - powiedział kładąc rękę na moim ramieniu i dając mi soczystego całusa w polik.
Tak, on na sto procent był pijany.
- Może pobawisz się ze mną? - zaproponował podając mi nóż, po czym skinął na Deana.
W tym momencie, obudziłam się z szoku.
Otworzyłam szeroko oczy i odpychając Biebera, rzuciłam się w stronę blondyna.
Pogłaskałam go po policzku i odchyliłam jego głowę.
Spojrzałam mu w oczy, po czym złożyłam na jego wargach pocałunek.
Wiedziałam, że to już koniec.
Że nie ma jak uciec.
Z moich oczu leciały łzy.
Gdy usłyszałam zbliżającego się Justina, pogłębiłam pocałunek.
Dean był taki słaby, że nie miał nawet siły go oddać.
Zaszlochałam w jego usta i wtuliłam się w niego głośno płacząc.
- Przepraszam, że Cię nie obroniłam. Przepraszam, że nie oddałam za Ciebie życia, przepraszam, przepraszam - szepnęłam kołysząc się w tą i z powrotem.
- Kocham Cię, Dean - pocałowałam go po raz ostatni, po czym zostałam od niego odciągnięta przez Justina.
- Cher - odwrócił się w moją stronę - Nie patrz - mruknął i podszedł do blondyna z nożem w ręku.
- Nie! - krzyknęłam i wskoczyłam mu na plecy. Nie chciałam, by to był koniec.
- Cher, cholera! - krzyknął próbując zwalić mnie z niego. Wbiłam paznokcie w jego skórę.
- CHER JESSIE LONLEY, ZŁAŹ ZE MNIE DO JASNEJ CHOLERY - ryknął. Był mocno wkurzony.
- Nie dotykaj go! Kocham go! Jeśli mnie kochasz, nie zabijaj go! - krzyknęłam. 
Dobrze wiedziałam, że to on ustala zasady, i nie posłucha się mnie.
Ale hej, warto próbować, prawda?
Może miałam w sobie trochę siły, ale byłam niczym w porównaniu do Justina.
Zwalił mnie z siebie, przez co upadłam z hukiem na podłogę.
Nawet nie zdążyłam jęknąć z bólu, kiedy Justin podszedł do Deana i wbił mu nóż prosto w serce.
Myślałam, że zaraz zemdleję.


_________________________


No czeeeść :D
W O W
Tyle tylko mogę powiedzieć.
Kiedy mnie nie było, dobiliście (prawie) do 3000 wejść i dodaliście 6 komentarzy pod rozdziałem.
omg.
Dziękuję!
Jesteście świetni, naprawdę <3
Aa, co do opowiadania...
JUSTIN TY DRANIU FGRH4J7HT

psst, pamiętajcie o dodawaniu się do zakładki #Blackers, plus followujcie na twitterze @xBlackOfficialx !

poniedziałek, 8 lipca 2013

13. Zostaniesz ze mną, na zawsze

Nic nie pamiętałam z tamtego pościgu.
Nic, kompletnie.
Nie pamiętam, żebyśmy uciekli Justinowi.
Nie pamiętam, żebyśmy mieli wypadek.
Teraz czułam tylko, że leżę na betonowej, zimnej podłodze.
To nie wróżyło niczego dobrego.
Przełknęłam ślinę i zaczęła powoli się podnosić, ale zaraz zostałam przygnieciona przez czyjąś stopę.
Chyba nie muszę wam mówić, czyja to była stopa.
- Dzień dobry, księżniczko - Justin zaśmiał się wrogo po cichu. Nie miałam ochoty nawet patrzeć w górę.
Przycisnęłam się jak najmocniej do podłoża i zaczęłam płakać.
Bałam się.
- Cóż, teraz za późno na płacz, Cher - powiedział po czym pociągnął mnie za włosy sprawiając, że siedziałam.
Zdecydowanie wolałabym leżeć tak jak przed chwilą do końca życia, niż widzieć to, co widziałam w tamtej chwili.
Otworzyłam szeroko oczy po czym krzyknęłam imię Lemona płacząc.
Dean siedział tam, przywiązany do krzesła.
Wszystkie jego kończyny były związane, a do ust wsadzoną miał szmatę.
- Jak możesz?! - zaszlochałam w stronę Justina.
- Doszedłem do wniosku, że nie obchodzi Cię ból. Nie obchodzi Cię Twoja śmierć. Ale co innego, to jego - skinął na Deana - śmierć. Nim zdążyłam się obejrzeć, Justin podszedł do blondyna i przycisnął ostrze do jego polika.
- Teraz patrz, jak umiera. Przez Ciebie - powiedział i przejechał nożem po policzku Deana.
- Nie! - krzyknęłam i chciałam podbiec do Lemona, ale dopiero wtedy zorientowałam się, że mam związane ręce i nogi. Jak ja tego nie zauważyłam?
Spojrzałam w oczy blondyna.
Były przepełnione bólem, ale on nadal pozostawał niewzruszony, co zaczynało irytować Justina.
Krew spływała ciurkiem po twarzy Lemona.
Nie mogłam na to patrzeć.
- Nienawidzę Cię! Słyszysz? Nigdy Cię nie kochałam, nie kocham Cię, jesteś nikim! - wydarłam się po czym pochyliłam głowę pogrążając się w płaczu.
Justina zabolały moje słowa.
Mocno.
Nóż wypadł z jego dłoni, opadając na podłogę.
A przynajmniej, zaczął spadać w kierunku podłogi.
Moje źrenice zmniejszyły się do rozmiaru ziarnka piasku, a z szeroko otwartych ust nie mógł wydobyć się żaden dźwięk.
Ostrze wbiło mi się w dłoń.
Po chwili, krzyknęłam głośno z bólu.
Justin stał tam oszołomiony nie wiedząc, co ma zrobić.
Dean zaczął dziko poruszać się na krześle a z jego ust wydobywały się stłumione przez szmatkę dźwięki.
Po chwili, nowa fala bólu przepłynęła przez moją dłoń, gdy Justin wyciągnął z niej nóż.
- Boli, prawda? - powiedział - Czuję to samo, tylko w sercu, które mi złamałaś - warknął po czym nachylił się nade mną i uderzył w twarz.
Witaj, kolejna falo bólu.
-
 J-jak... - zaczęłam, jąkając się - Jak mam Cię kochać p-po czymś takim? - szepnęłam.
Chłopak przytulił mnie i pocałował w czoło.
Nie miałam siły, by się odsunąć.
- Już nie będę, obiecuję. Wybacz mi, proszę - mruknął mi do ucha. Zacisnęłam usta.
- Wypuść Deana - powiedziałam powoli. Justin zacisnął uścisk, w którym mnie trzymał.
- Proszę, wypuść go
- Cher, tylko ja mogę Cię kochać, rozumiesz? Tylko ja mogę dotykać Twoich ust moimi, tylko ja mogę Cię przytulać, tylko mnie masz kochać. NIKOGO innego
Jezu, on jest bipolarny.
Zaraz.
NIKOGO?
- WYPUŚĆ GO, I NAWET NIE MYŚL O SKRZYWDZENIU MIKE'A ! - krzyknęłam.
- Oh, zapomniałem o nim - uśmiechnął się łobuzersko. Mój oddech przyśpieszył.
Nienawidzę Biebera.
Nienawidzę go, z całego serca.
- TY BIPOLARNY DUPKU DOTKNIJ GO CHOCIAŻ PALCEM TO POWYRYWAM CI WŁOSY Z TEJ PIĘKNEJ GŁÓWKI - ryknęłam wkurzona i cudem uwolniłam się ze sznurów, którymi miałam przewiązane kończyny.
Wstałam i rzuciłam się na Justina.
Pewnie wyglądałam śmiesznie, ale co to teraz znaczyło?
Drapnęłam go w polik zostawiając na jego skórze czerwone kreski.
Kopnęłam go w krocze, pchając go potem na ścianę i waląc go dziko w twarz.
Pewnie zaraz umrę, ale mam to gdzieś.
NIKT nie dotknie mojego brata.W końcu, Justin obudził się.
Złapał mnie za rękę i wykręcił ją, sprawiając, że jęknęłam z bólu.
- Pamiętasz co powiedziałem Ci wtedy w szkole? Że takie coś jak ty, NIE MA PRAWA MNIE DOTYKAĆ - warknął i pchnął mnie na ścianę, po której zjechałam powoli na podłogę.
- Zostaniesz ze mną, na zawsze - powiedział podchodząc do mnie z ostrzem w ręku.

________________________

Hi x
Więęc, oto kolejny BLACK :D
Ten rozdział dedykuję @biebsiah, bo jest naprawdę wielkąwielkąwielkąwielką fanką tego opowiadania.
"verifited Blacker" !
Teraz nie będzie mnie przez tydzień, jadę na działkę, więc musicie poczekać trochę na rozdział :c
Proszę, komentujcie, rozdziały wychodzą wtedy o niebo lepsze, bo wiem, że nie pisze tego dla siebie :)

niedziela, 30 czerwca 2013

12. Niczym z filmów akcji

- D-d... Dean? - szepnęłam lekko.
Od razu oderwałam się od Justina i podbiegłam do blondyna.
Chłopak objął mnie mocno.
- Cher? Co ty tu ro... - zatkało go gdy uświadomił sobie powód, dla którego tu jestem.
Przeniósł wzrok na dłoń Justina w której znajdował się nóż.
- Ty draniu - szepnął chłopak i odsunął mnie od siebie.
- Jeśli jej tym tknąłeś...
- Grozisz mi, Lemon? - warknął Justin.
- Tak, Bieber! Wszystkie inne laski - rozumiem. Ale nie ona - ryknął wściekły.
Zaraz...
- Jakie "inne laski"? - powiedziałam zmieszana. Justin spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Słuchaj Cher...
- Nienawidzę Cię - szepnęłam i podeszłam do Deana.
Był moim przyjacielem od... zawsze.
Zawsze wszystko mu mówiłam, był dla mnie jak brat.
Czułam, że powoli stawaliśmy się kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, ale przyszedł dzień, kiedy musiałam wyjechać do Kalifornii.
Na zawsze.
Nie wiedziałam, że spotkam tu Deana.
A tym bardziej nie w takim miejscu.
Co on tu w ogóle robił?
Blondyn owinął delikatnie rękę wokół mojej talii.
- Nie. Dotykaj. Jej - sapnął Justin podnosząc się z podłogi.
W moich oczach pojawiło się przerażenie.
- Jeśli ją kochasz, daj jej odejść - powiedział spokojnie Dean.
Justin robił się coraz bardziej wściekły.
- Puść ją - sapnął ponownie.
- Ni... - blondyn nie zdążył dokończyć, gdyż Justin rzucił się na niego, przewalając go na ziemie, siadając na nim i zadając serie mocnych uderzeń w twarz.
- Justin! Justin, nie! - krzyczałam.
- Proszę, Justin! - podbiegłam do niego i próbowałam odciągnąć od Deana, ale w zamian zostałam odepchnięta na podłogę.
Jęknęłam z bólu.
- JUSTIN! Zostanę tu, tylko go zostaw, PROSZĘ! - wydarłam się.
Chłopak trzymał pięść uniesioną nad blondynem, wyglądał, jakby się zaciął.
Po chwili zszedł z Deana i wstał.
- Masz minutę, żeby się z nim pożegnać - splunął i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Rzuciłam się szybko w stronę blondyna.
- Dean, nic Ci nie jest? Powiedz coś, proszę - zaszlochałam.
Na twarzy chłopaka pojawił się blady uśmiech.
- Jest dobrze - podniósł się powoli, jęcząc przy tym z bólu.
- Tak Cię przepraszam! - powiedziałam przytulając go.
- Nic się nie stało, Cher - pogłaskał mnie po plecach.
Wiedziałam że czas leciał, postanowiłam działać.
- Do zobaczenia, Dean - nachyliłam się nad nim i mocno wpiłam w jego usta.
Na początku, zaskoczony otworzył szeroko oczy, lecz szybko je zamknął i oddał pocałunek gdy zrozumiał co się dzieje.
- Będę tęsknić - szepnął po czym znowu naparł swoimi wargami na moje.
Nie chciałam, by ta chwila się skończyła.
Pragnęłam żyć w niej wiecznie.
Od Deana oderwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Wyjdź - usłyszałam surowy głos Justina.
Chyba trochę zobaczył...
Ups?
Nie.
Niech cierpi tak, jak ja.
- Uważaj na siebie, Lonley - szepnął Dean do mojego ucha i wyszedł z niego powoli.
Widać było, że nadal odczuwa ból w kościach.
Justin szybko zatrzasnął drzwi i wręcz rzucił się na mnie.
- Tylko JA mogę czuć smak Twoich ust. Tylko JA mogę Cię przytulać, rozumiesz? - warknął i owinął swoje dłonie wokół mojej szyi, ściskając ją mocno.
Zacisnęłam usta.
Dusiłam się.
Musiałam szybko działać, zanim stracę przytomność!
Wtedy, olśniło mnie.
Nóż.
Leżał zaledwie parę centymetrów od mojej dłoni.
Teraz tylko chwycić go tak, by Justin nie zauważył.
Powoli pomacałam podłogę ręką, aż poczułam że dotykam zimnego, metalowego przedmiotu.
Podniosłam go, nadal patrząc się w oczy chłopaka, po czym...
Wbiłam mu go w ramię.
Justin odskoczył ode mnie i zaczął syczeć z bólu, a ja wykorzystałam tą chwilę.
Wstałam szybko i podbiegłam do drzwi, otwierając je.
Na drugim końcu długiego korytarza, zauważyłam Deana.
Tak.
- Dean! Dean! - krzyczałam do niego biegnąc.
Mogłam usłyszeć, jak Justin się podnosi.
- Cher! - krzyknął i gdy byłam już blisko jego, pociągnął mnie za dłoń.
Nie wiem skąd wiedział, aby nie łapać mnie za nadgarstek, ale widać było, że specjalnie mnie za niego nie złapał.
Nie czas na to!
Krzyczała moja podświadomość.
Miała racje, trzeba uciekać.
- CHER, WRACAJ TU DO CHOLERY! - usłyszałam krzyki za moimi plecami.
Zignorowałam je.
- ZŁAPIĘ CIĘ, A POTEM NIE PODNIESIESZ SIĘ PRZEZ TYDZIEŃ! - zagroził.
To wywołało we mnie strach.
A może lepiej się zatrzymać, może wtedy kara będzie łagodniejsza?
Nie nie nie.
Uciekaj, Cher.
Gdy byliśmy już na dworze, blondyn pociągnął mnie do czarnego Jeepa.
Usiadłam na miejscu pasażera, a Dean kierowcy.
Ruszyliśmy, a białe bmw w którym siedział Justin - za nami.
Przyznam, że to był pościg, niczym z filmów akcji.

___________________________

No to mamy kolejny :) Wam też się wydaje, że dosyć krótki?
Cóż.
Cieszę się, że jednak ktoś go czyta <3
To naprawdę motywuje, kiedy komentujecie, więc róbcie to częściej, proszę! c:
IIIIIII.......
Sprawdźcie zakładki, ponieważ pojawiły się dwie nowe!
Zwiastun i #Blackers
O co chodzi z "#Blackers" macie wytłumaczone z prawej strony bloga :)
Do zobaczenia x

P.S: Followni! - @xBlackOfficialx

środa, 26 czerwca 2013

11. Już nigdy.

PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!


Jęknęłam cicho czując ból w głowie.
Nie dziwię się, że mnie bolała.
Prawdopodobnie tym ciężkim przedmiotem były drzwi, które Justin wyważył.
Modliłam się, żeby tak było.
Pełno czarnych scenariuszy odtwarzało się w moim umyśle.
Na przykład, że otworzę oczy i zauważę przywiązanego do krzesła Justina, który nie będzie mógł mi pomóc.
Ci dwaj inni faceci będą mocno przypierać mnie do ściany, a drwal będzie wlewał mi dziwną substancje prosto do ust.
Lub, co grosza, zobaczę Justina z pokrwawioną koszulką, który ma podcięte gardł..
- Aaa! - pisnęłam i podniosłam się na równe nogi, kiedy taki obraz przeleciał mi przed oczami.
On jest potworem, ale nie zasługuje na coś takiego.
Nim zdążyłam zbadać wzrokiem pomieszczenia, w którym się znalazłam, gdyż para mocnych dłoni pchnęła mnie na podłogę.
Zamknęłam ponownie oczy i schowałam twarz w dłonie.
- Weź mnie, nie rób nic Justinowi, proszę - zaszlochałam. Nie wiem w ogóle, czemu to powiedziałam.
Przecież ja nienawidziłam Justina.
N-I-E-N-A-W-I-D-Z-I-Ł-A-M
Ku mojemu zaskoczeniu, poczułam, jak ktoś mnie przytula, wkładając w to całe swoje serce.
Wiedziałam, kto to był.
Zaszlochałam cicho i wtuliłam się w sylwetkę Jusa.
- Nigdy, przenigdy już tak nie mów - szepnął mi do ucha kiedy wziął mnie na ręce i położył lekko na jakimś starym, skrzypiącym łóżku.
Otworzyłam powoli oczy i zaczęłam badać przestrzeń.
Na szarych, betonowych ścianach, widać było wilgoć.
Na brudnej, metalowej podłodze chodziło parę gatunków robaków, których nazw naprawdę nie chcę poznać.
Nic innego oprócz łóżka na którym siedziałam, nie znajdowało się tym pokoju.
- Just... Justin... - wymamrotałam z przerażeniem, na co chłopak zaśmiał się.
- Mogłaś nie uciekać, skarbie - powiedział, a już po chwili czułam ciepło na moim policzku, przeradzające się w ból.
- Ałł - syknęłam lekko.
- Ups, coś mówiłaś? Powtórz, bo nie słyszałem - warknął i pociągnął mnie mocno za włosy tak, że moje usta znajdowały się tuż przy jego.
- Przepraszam - szepnęłam i spuściłam wzrok wiedząc, że to nic nie da.
- Za późno - usłyszałam w odpowiedzi po czym zostałam pchnięta na podłogę, na którą upadłam z hukiem.
Jęknęłam z bólu i zaczęłam się podnosić, ale ciężar nogi znajdującej się na moim karku i próbującej przycisnąć mnie do ziemi wygrał.
Zaszlochałam cicho.
Czemu on mnie po prostu nie zabije?
Zamarzłam, kiedy poczułam zimne ostrze na swojej skórze w okolicach nadgarstka.
- JUSTIN, NIE! - wykrzyknęłam.

*flash back*

- Ej, przesuń się z dupą wielorybie - usłyszałam chichot za moimi plecami. Znowu się ze mnie śmiali.
Może byłam trochę... większa, ale czy to powód, żeby mnie odrzucać?
Najwyraźniej tak.
Zamknij się, durna podświadomość!
Gdyby była człowiekiem, zabiłabym ją, naprawdę.
Tego wszystkiego już czasem było za wiele.
Na każdym kroku mnie obrażano, poniżano.
Ale w dzień, kiedy Kit, chłopak, który podobał mi się od 3 lat, przyłączył się do tych wszystkich... jak ich nazwać... hejterów? Nie ważne.
W ten dzień postanowiłam to wszystko zakończyć.
Po powrocie do domu wbiegłam szybko po schodach i ruszyłam do kuchni.
Mike'a nie było, punkt dla mnie.
Otworzyłam trzęsącymi się rękami szafkę i chwyciłam nóż.
Nie będę się hamować, po prostu to zrobię.
Przyłożyłam nóż do punktu, gdzie najbardziej wystawała mi żyła i już miałam robić nacięcie, kiedy odsunęłam szybko ostrze trochę dalej i przycisnęłam mocno do skóry.
Stchórzyłam.
Ugh.
Zrobiłam mocne nacięcie z którego od razu zaczął płynąć strumyk krwi, po czym znowu przystawiłam nóż do żyły, lecz znów go odsunęłam.
Sytuacja powtórzyła się parę razy, przez co po nie całej minucie moja ręka była cała w krwi i czerwonych kreskach.
Kiedy w końcu poczułam, że jestem gotowa, przyłożyłam ostrze do żyły.
Do oczu naleciały mi łzy.
Już czas, Cher!
Krzyczała moja podświadomość.
W końcu miała rację, na co zaśmiałam się w duchu.
Oblizałam usta i zanim zdążyłam zrobić nacisk, nóż wyleciał mi z rąk z hukiem, a para silnych ramion objęła mnie w pasie.
- Cher! - to Mike. Jak mogłam o nim nie pomyśleć?
Debilka.
I znowu masz rację, ah ta moja podświadomość.
- Nigdy, przenigdy, nie chcę już tego widzieć NIGDZIE na Twoim ciele, dobrze? - dotknął lekko palcem jednej z moich ran. Skinęłam głową wtulając się w niego i wybuchając głośnym płaczem.
Już nigdy, dla Mike'a.

*koniec flash backu*

Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Tylko nie to, proszę - po moich polikach zaczęły spływać gorące, słone łzy.
Poczułam jak para silnych ramion obejmuje mnie mocno.
- Cher, ja...
- Wszystko tylko nie to, proszę - pociągnęłam nosem i położyłam głowę na klatce piersiowej Justina.
Przejechał swoją wielką dłonią po mojej głowie.
- Już dobrze, przepraszam - szepnął i pocałował mnie w czoło.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi.
Obydwoje spojrzeliśmy w tamta stronę jednocześnie i otworzyłam szeroko usta, kiedy zobaczyłam, kto stał w wejściu.

______________________________________

Więc, moi drodzy. Jeśli pod tym postem nie będzie chociaż dwóch komentarzy, przestaję pisać to opowiadanie. Tyle.
Wiem że jest krótki, ale i tak go nie czytacie. Tak wnioskuję po waszej aktywności.

niedziela, 23 czerwca 2013

10. "To Black - powiedzieli"

Przełknęłam ślinę i otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mi.
- Będziesz moja... Teraz - powiedział i przyłożył strzykawkę z przeźroczystym płynem do mojego uda, wciskając igłę pod skórę.
Próbowałam krzyczeć, mówić, ale po chwili moje ciało opadło swobodnie na kolana Justina.
Ciemność.

***

Poczułam ciepłe powietrze odbijające się od mojej nagrzanej skóry.
Wzdrygnęłam się gwałtownie i otworzyłam szybko oczy, przypominając sobie co działo się jakieś...
Zaraz.
Ile spałam?
Usiadłam powoli na miękkim podłożu, którym prawdopodobnie był koc i zbadałam przestrzeń przede mną.
Była to wielka, rozległa łąka, taka jak z tych wszystkich dennych filmów o miłości.
Krokusy i tulipany pięknie dekorowały jasno zieloną trawę, od której odbijały się promienie słoneczne.
Normalnie uśmiechnęłabym się na taki widok, ale nie teraz.
Nie teraz, kiedy widziałam czyiś cień obok mnie, i dobrze wiedziałam, do kogo ten cień należał.
Justin.
Odwróciłam powoli głowę, tak powoli, że wyglądałam jak zacinający się robot, przez co nawet chłopak jęknął lekko zniecierpliwiony i spojrzałam na niego.
Idealne rysy twarzy.
Brązowe oczy, za które można zabić.
Okrągłe, malinowe usta.
Perfekcja.
- Witaj skarbie - uśmiechnął się promiennie i oblizał usta. Jezu. On. Jest. Świetny.
Potrząsnęłam głową i odwróciłam się szybko za siebie.
Wiedziałam.
Wróciłam wzrokiem na niego.
Przysunęłam się bliżej i przygryzłam wargę, po czym wpiłam się w jego usta zachłannie, czekając, aż straci czujność.
- Tu jest tak pięknie - jęknęłam gdy obydwoje braliśmy oddech pomiędzy pocałunkami.
- Wiem, dlatego tu Cię przywiozłem - wyszczerzył lekko zęby i znowu oblizał usta.
Zabijasz. Mnie. Przestań. To. Robić.
Przygryzłam jego dolną wargę i pociągnęłam lekko za końce włosów.
Położył się ciągnąc mnie za sobą, sprawiając że upadłam na jego wyrzeźbione ciało, które niestety było ukryte pod ciemną koszulką.
Niestety?
Moja podświadomość krzyczała do mnie, przecież miałam wykonać plan!
Położyłam dłoń na jego policzku.
- Kocham Cię - szepnęłam kłamiąc. Jak mogłabym kochać po tym, co mi zrobił?
- Ja Ciebie też - odpowiedział i zamknął oczy widząc, że nachylam się, by znowu go pocałować.
Gdy moje wargi były już milimetr nad jego, postanowiłam działać.
Mój łokieć, który znajdował się w okolicy jego żeber, zjechał niżej i wbił mu się w krocze, sprawiając że chłopak jęknął z bólu.
Podniosłam się szybko wykorzystując każdą sekundę i dopełniłam pierwszy punkt planu kopiąc go stopa w to samo miejsce.
Teraz czas na punkt drugi.
Uciekaj jak najdalej i jak najszybciej.
Odwróciłam się szybko i zaczęłam biec.
Przedzierałam się przez drzewa, słysząc coraz to głośniejsze kroki i krzyki Justina.
Był szybszy ode mnie, ale wystartowałam pierwsza, może spotkam jakiegoś miejscowego który postanowi mnie przed nim ukryć.
Biegłam już jakieś 10 minut, a końca lasu nie było widać.
Tak, wtedy kiedy się odwracałam, miałam nadzieję, że za mną jest las.
Chłopak nie przestawał i nadal biegł za mną, próbując mnie dogonić.
Dobrze że zaczęłam biegać rankami, tak, to była kolejna zmiana w moim życiu.
Schudnąć.
Ale nie, ten bipolarny dupek zawsze musi wszystko popsuć i postanowił wbić mi coś w skórę, kiedy byłam z bratem na lod...
MIKE!
On musi się o mnie cholernie martwić!
Przecież tak nagle zniknęłam, kiedy on wyszedł na pięć minut.
Ughh!
Nienawidzę Justina, niszczy mi życie, zabiera mi wszystko co mam.
Chcę już się po prostu od niego uwolnić.
Mogłam to zrobić wtedy, gdy chciał mi na to pozwolić.


"- Zostaw mnie! - Wrzasnęłam. Chłopak pociągnął mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Spojrzałam na Miley.  Oblizała usta i kiwnęła głową, że rozumie całą sytuację, nie gniewa się. Odetchnęłam z ulgą. Na twarzy Justina ukazał się łobuzerski uśmieszek.
- Myślałaś że tak po prostu pozwolę Ci odejść? - Mruknął. Skrzywiłam się.
- Miałam taką nadzieję. - Warknęłam. Chłopak odgarnął kosmyk włosów który spadł na moją twarz i wsunął go za ucho.
- Ojoj, niegrzeczna. - Zaśmiał się. Przeniosłam wzrok na twarz Jusa. Miał szeroko otworzone oczy.
- To jak, nie będziesz już kłamać? - Spytaj ironicznie. Próbowałam uwolnić się z jego uścisku ale nadaremnie.
- Puść mnie.. - Błagałam. Chłopak przyciągnął moją twarz do jego tak, że dotykaliśmy się czołami.
- Powiedz, że mnie koło siebie nie chcesz, to odejdę. - Szepnął. Mówił to niby rozbawiony, ale jakby tego chciał. Jakby chciał, żebym odeszła. Ale ja się tak łatwo nie dam, Panie Bieber. Westchnęłam sztucznie.
- Chcę, żebyś został. - Szepnęłam i złączyłam nasze usta. Chłopak skrzywił się, ale odwzajemnił pocałunek. 
Dlaczego nie chciał, bym się zgodziła..?"

W myślach walnęłam się w twarz.
Jak mogłam być tak głu...
- Ała! - krzyknęłam gdy poczułam jak patyk wbija mi się w brzuch, gdyż na niego upadłam.
Nadal miałam na sobie sukienkę, więc teraz Justin miał widok na mój piękny tył.
Świeeeeetnie.
Możecie wyczuć ten sarkazm?
- Mam Cię! - usłyszałam głos z oddali. To nie było zawołanie jak z gry niczym chowanego "Aha! Mam Cię!". W jego głosie wyczuwalny był gniew i ostrość.
Oj?
Zaczęłam krzyczeć.
Co miałam innego zrobić?
Może ktoś tu jest, ktoś mi pomoże?
Krzyczałam jak najgłośniej.
Kroki były coraz głośniejsze.
Podniosłam głowę i ujrzałam dom.
Praktycznie leżałam przed wejściem do niego.
Wstałam szybko i zaczęłam walić w drzwi.
- Pomocy!
- Odejdź! - zawołał Justin.
- Proszę, pomóżcie mi!
- Odejdź do cholery! - warknął chłopak.
Opierałam się o drzwi i płakałam wiedząc, co zaraz mnie spotka.
Pożegnaj się z ładną buzią, Cher.
Coś Ci Twój plan nie wyszedł.
Zamknij się, durna podświadomość!
Nagle, drzwi otworzyły się, sprawiając, że aż wpadłam do środka.
Upadłam na wielki, brązowy dywan, który ciągnął się aż na całą długość tej nie dużej, ciemnobrązowej, drewnianej chatki.
Niedaleko mnie postawiony był komin z którego żarzył się ogień.
Paliły się w nim kawałki drewna i...
Zaraz.
Czy to jest ręka?!
Przełknęłam ślinę i podniosłam się powoli, by ujrzeć wielkiego, wyrośniętego faceta koło 40, patrzącego się na mnie sympatycznie.
- Co się stało? - zapytał po chwili swoim niskim, grubym głosem.
- Ja... - wypowiedź przerwało mi pukanie do drzwi.
- Cher, wyłaź stamtąd do cholery, powyrywam Ci te małe nogi! - wrzasnął Justin. Przyłożyłam dłoń do ust i wybuchnęłam płaczem. Poczułam, jak duże dłoń głaszcze mnie po czubku głowy.
- Usiądź sobie na fotelu, zrobię Ci herbatę i wszystko mi opowiesz, dobrze? - spytał. Skinęłam lekko głową i zrobiłam to, o co mnie poprosił.
Justin nie przestawał pukać i walić, krzyczeć i mówić.
- Cher, cokolwiek Ci da, NIE-PIJ-TE-GO! - powtarzał te słowa wiele razy. Ale po co miałam się go słuchać? Zranił mnie, tak, że nie można mu tego wybaczyć, nie mogę mu ufać.
Za to ten Pan ugościł mnie i chcę mnie wysłuchać, jak nikt inny. Co może mi się stać?
Po chwili, drwal odwrócił się i zaczął nieść w moją stronę kubek z płynem, które ani trochę nie przypominał herbaty.
Okej, zaczynam się bać.
- W-wie Pan, jest mi trochę lepiej, ja, ja już pójdę - podniosłam się i zaczęłam iść w kierunku drzwi, kiedy poczułam mocne szarpnięcie za włosy, przez które upadłam. Jęknęłam z bólu.
- Masz to wypić, rozumiesz?! - kopnął mnie w żebro, sprawiając, że odwróciłam się na brzuch.
- Proszę, tylko nie t...
- Mogłaś się posłuchać Twojego kochanego Blacka, ojoj - nachylił się w moją stronę. Spojrzałam na niego zdezorientowana, kiedy zza rogu wyłoniły się dwie nowe postacie.
Boże, czym ja sobie zawiniłam?
- K-k-kogo? - szepnęłam.
- To Black - powiedzieli.* Odwróciłam się i zobaczyłam, jak skinęli głową na drzwi, za którymi stał Justin.
Był podwójnie wkurzony.
Poczułam ciepło na moim policzku, które po chwili przerodziło się w ból.
Spojrzałam na drwala, który początkowo mnie "ugościł".
- Teraz, wypijesz to, albo skończysz tak - skinął z rozbawieniem w oczach na palące się szczątki ludzkie w kominku.
Zaczęłam cicho szlochać.
- NIE BECZ TYLKO TO WYPIJ - ryknął. Chwyciłam szklankę i już miałam brać łyka, kiedy coś z wielkim hukiem upadło na moją głowę sprawiając, że straciłam przytomność.

_____________________________________

* Jak widzicie, jest to tekst bloga, który pewnie często będzie się pojawiać w rozdziałach. Za jażdym razem będzie pisany ukośnikiem :)

Hej, hej! Tutaj ja, przybywam z nowym, 10 już rozdziałem Black'a :) Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Proszę, komentujcie!
To naprawdę nie jest motywujące gdy dziennie mam 20 odsłon bloga i 2 komentarze..
Trzymajcie się.

twitter | misunderstood

środa, 19 czerwca 2013

9. Mój osobisty boxer


Stojąc w drzwiach sali szpitalnej w której przed chwilą widziałem martwą Cher, oniemiałem.
Ona tam siedziała.
Uśmiechała się lekko.
Oddychała.
Żyła.
Podbiegłem do niej szybko i wyściskałem jak najmocniej mogłem.
- Cher, tak się stęskniłem! Przepraszam Cię, nigdy więcej tego nie zrobię, obiecuję! - moje pełne szczęścia oczy wypełniły się łzami.
- J-j-ja... - usłyszałem cichy szept Cher, po czym poczułem jak jej ciało drga. Zrobiłem dwa kroki do tyłu.
- Kochanie...?
- Idź proszę - wymamrotała patrząc w jeden punkt przed sobą.
- Cher, naprawdę...
- I-i-idź... - powtórzyła. Westchnąłem.
- Słońc...
- IDŹ! - wykrzyknęła i złapała się oburącz za tył głowy.
- Idź, idź, idź, idź, idź, idź... - powtarzała w kółko oddychając przy tym ciężko.
- Co tu się dzieję? - do sali wpadła pielęgniarka, która patrzyła na mnie wyczekująco.
- Nic, musimy coś sobie wyjaś...
- NIC NIE MUSIMY WYJAŚNIAĆ DO JASNEJ CHOLERY. IDŹ STĄD, IDŹ! - Cher krzyknęła jak najgłośniej tylko potrafiła. Otworzyłem oczy ze zdumienia.
- Ochro...! - podbiegłem do kobiety i zakryłem jej usta dłonią.
- Spróbuj dokończyć, a będziesz sama zbierać swoje żyły z podłogi, kiedy je wypruję - warknąłem. Łzy naleciały jej do oczu kiedy skinęła lekko głową. Uśmiechnąłem się sztucznie po czym wymierzyłem śliczny cios w jej szczękę, sprawiając że jej ciało opadło z hukiem na podłogę. Cher pisnęła przerażona i zaczęła odłączać się od wszystkich kroplówek i urządzeń, chcąc jak najszybciej uciec.
- Leż tam! - krzyknąłem w jej stronę, sprawiając że jęknęła zrezygnowana. Jakby każda nadzieja uciekła z jej umysłu, nadzieja na lepsze jutro, lepsze teraz. To nie moja wina że jestem bipolarny*, powinna się przyzwyczaić. Oh, sorry. Ona chce ode mnie uciec. Ale nie może. Nie pozwolę jej na to. Nigdy.
Spojrzałem z góry na płaczącą pielęgniarkę i splunąłem na nią. Była tak żałosna. Spojrzałem na ułamek sekundy na Cher która zalana łzami nadal nerwowo odłączała się od urządzeń. Westchnąłem i zacząłem do niej podchodzić.
- POMOCY! - wykrzyknęła zanim zdążyłem do niej dojść. Było za późno. Po paru sekundach w drzwiach stało trzech wielkich ochroniarzy, którzy podeszli do mnie i zaczęli wyciągać z sali. Szarpałem się, krzyczałem, ale ich jest trzech. Co niby miałem zrobić, nie jestem Chuckiem Norrisem**.
- Zdobędę Cię Cher, będziesz moja, zobaczysz! - wykrzyknąłem zanim zostałem wyprowadzony z sali.

Cher's POV, 3 weeks later

Minęły trzy tygodnie od kiedy ostatni raz widziałam Justina.
"Zdobędę Cię Cher, będziesz moja, zobaczysz!" te słowa przez cały czas krążyły mi po głowie.
Co jeśli on tu przyjdzie?
Co jeśli zrobi coś komuś z moich bliskich?
Nie wybaczyłabym tego sobie, a tym bardziej jemu.
Kiedy przyszedł tam i obiecywał, przepraszał, miałam nadzieję na lepsze życie.
Życie u jego boku.
Ale to nie możliwe.
Jest bipolarnym dupkiem który pobił niewinną, przestraszoną kobietę (czyt. pielęgniarkę) która tylko wykonywała to, co chciała robić przez całe swoje życie.
Leczyć ludzi.
A w zamian?
W zamian jakieś chore psychicznie dziecko przywaliło jej w buźkę.

Wzdrygnęłam się na łóżku słysząc dźwięk otwieranych drzwi, sprawiając że moja książka od biologii runęła na frędzlowaty, biały dywan.
- Mała - zaczął Mike - mój brat - wchodząc o pokoju. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- Skończyłaś? - skinął palcem na zeszyty leżące przede mną. Musiałam przepisać wszystkie lekcje, w końcu nie było mnie w szkole prawie miesiąc.
- Już kończę - posłałam mu pełne dumy spojrzenie, na co on zachichotał chłopięco.
- Rób co masz zrobić i jedziemy na lody - ukazał szereg swoich zębów, które były o dwa odcienie mniej białe niż Justina. Czekaj. Co?
Nie nie nie nie nie.

Cher, ty masz o nim Z-A-P-O-M-N-I-E-Ć !

Potrząsnęłam lekko głową wyrywając się z zamyśleń i spojrzeniem wróciłam do książek.
- Za 15 minut będę gotowa - mruknęłam z uśmiechem na ustach i zaczęłam przepisywać ostatnie zdanie do zeszyty od angielskiego.

***

Po spakowaniu książek do plecaka, wstałam szybko z łóżka i podbiegłam do szafy. Na dworze było dosyć gorącą.
Co ja ubiorę?!
Przez ten czas gdy leżałam w szpitalu,  przepuściłam wiele świetnych kolekcji. Nie mogłam poprosić Miley, żeby coś mi kupiła a ja oddam jej pieniądze, bo nawet nie wiedziała, że jestem w szpitalu. Nawet nie przyszła sprawdzić, czemu mnie nie ma. Nie wysłała sms... Zaraz! Nie wiedziałam, gdzie był mój telefon! Pewnie wypadł mi gdzieś u Justina, albo on mi go zabrał.
A co jeśli Miley tu była, tylko nikt nie otwierał? Mike był dzień i noc przy moim łóżku, martwiąc się że jeśli odejdzie, coś mi się stanie. Pytał mnie wiele razy, jak to się stało. Nie wiedziałam jaką wersję podał im mój osobisty boxer, więc cały czas mówiłam że od upadku nic nie pamiętam.
Potrząsnęłam głową i zaczęłam wybierać rzeczy, które mogłabym ubrać. Padło na różową sukienkę.
Byłam dosyć zadowolona z mojego stroju do którego założyłam rzemykowe buty na obcasie. Podbiegając do toaletki chwyciłam tusz do rzęs nakładając go szybko na rzęsy.
- Idziesz? - usłyszałam głos Mike'a, który najprawdopodobniej stał już w korytarzu. Poprawiłam swoje czerwone włosy (po wyjściu ze szpitala postanowiłam zmienić swoje życie, zaczynając od włosów) i ruszyłam do moich lekko różowych drzwi.
- Idę, idę - zawołałam i zbiegłam szybkim krokiem po schodach. Mike uśmiechnął się dumnie.
- Wychowałem śliczną siostrę - powiedział, na co zachichotałam.
- Ale masz dopiero 16 lat, ubierz jeszcze coś na sieb...
- Mike - mruknęłam i wywróciłam oczami.
- No dobra, dobra. Żartowałem mała - zaśmiał się i otworzył przede mną drzwi.
- Dziękuję dżentelmenie - wydęłam wargi tworząc z nich dzióbek i musnęłam nimi policzek mojego starszego brata.
Przeszłam przez próg i zaciągnęłam się świeżym powietrzem, którego tak dawno nie czułam. Mieszkaliśmy z Mikem w dosyć bogatej dzielnicy, dobrze zarabiał, w końcu był dentystą w najlepszym gabinecie w Kalifornii, a jakby tego było mało... Najprzystojniejszym. Wiele klientek chciało iść na wizytę tylko i wyłącznie do niego, a jeśli termin był zajęty, przychodziły kiedy indziej. Zaśmiałam się w duchu myśląc o takich sytuacjach.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk prze-kluczenia drzwi.
Wzdrygnęłam się lekko i ruszyłam w stronę czarnego bmw x6.
Jednym ruchem otworzyłam drzwi od strony pasażera i wskoczyłam do samochodu. Obserwowałam jak Mike kliknięciem pilota sprawił, że brama zaczęła się rozsuwać, po czym wsiada prędko do auta i zapina pas. Spojrzał na mnie wyczekująco, na co jęknęłam zirytowana.
- Jedziemy tylko jakieś 23m, nie zabiję się!
- Cher... - spiorunował mnie wzrokiem. Zapięłam pas i uśmiechnęłam się sztucznie.
- Zadowolony?
- Bardzo
- Tak się cieszę, tato - mruknęłam. Chłopak oblizał wargi i odwrócił wzrok.
- Przepraszam Mike, ja... - pokręciłam szybko głową wiedząc, że moimi słowami poruszyłam bardzo wrażliwy temat.
- Nie ważne, nie gadajmy o nim - powiedział i ruszył w drogę.

***

Gdy dotarliśmy na miejsce, a mój brat wyłączył silnik siedzieliśmy jeszcze przez parę minut w samochodzie w kompletnej ciszy. Bardzo niezręcznej ciszy.
Bawiłam się dłoniami i stopami, wybijając nimi różne rytmy. Chłopak westchnął i wysiadł z samochodu, zostawiając mnie w nim samą.
Odpięłam się szybko i pobiegłam za nim.
- Nie możesz się na mnie gniewać do końca życia! - zawołałam wyrzucając rękami do góry. Chłopak zatrzymał się po czym odwrócił na pięcie i podszedł do mnie.
- Nigdy więcej tak nie mów, dobrze? - westchnął. Złączyłam usta w cienką linię i pokiwałam twierdząco głową.
- Chodźmy - uśmiechnął się i pociągnął mnie za nadgarstek do lodziarni. W tej chwili moje oczy przepełniły się łzami.
Justin.
Bezczelnie traktował mnie żyletką w miejscu, gdzie teraz trzymał mnie Mike.
Cher, ogarnij się.
Drugą ręką otarłam łzę spływającą po moim policzku i pociągnęłam cicho nosem. Okej, już jest dobrze.
Usiedliśmy na jednej z bordowych kanap i chwyciliśmy menu, które przyniosła nam kelnerka. Przeglądałam je bardzo uważnie. Zdjęcia tych wszystkich deserów wyglądały tak pysznie, że nawet je mogłabym zjeść. Tak, byłam głodna.
Poczułam że ktoś szturcha mnie w ramię. Odskoczyłam jak poparzona, po czym w myślach uderzyłam się w twarz. Czego ja się boję, przecież to Mike.
- Spokojnie Cher - zaśmiał się komentując moją reakcje, po czym kontynuował - Idę do toalety, zostań tu - powiedział.
"Gdzie bym miała niby iść?" pomyślałam i skinęłam głową. Położyłam menu na stoliku. Z nudów zaczęłam rozglądać się po lokalu. Szczerze powiedziawszy miałam dość chłopaków po sytuacji z... Czekajcie, jak ja go nazwałam? Aha, po sytuacji z moim "osobistym boxerem", ale co tam, chyba nic mi się nie stanie kiedy pogapię się przez chwilę na paru.
Okej, więc.
Ładny.
Fajny.
Brzydki.
Nudziarz.
Nudziarz.
Justin.
Nudziarz.
Fajny.
Ład...
ZARAZ, CO?!
Zaczęłam wiercić się niespokojnie na siedzeniu i spuściłam głowę.
Jezu, on tu jest, nie, on nie może mnie zauważyć, nie.
Niepewnie podniosłam wzrok i spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Justin.
Gdzie on jest?
Moje źrenice rozszerzyły się a oddech przyśpieszył, kiedy poczułam czyiś ciepły oddech na mojej skórze.
- Mówiłem, że będziesz moja - szepnął mi do ucha.

~ * ~

*bipolarność - choroba psychiczna polegająca na nagłej zmianie nastroju.
** Chuck Norris - zalecam kliknąć tu i poczytać

welcome guys! W końcu, po tej długiej, długiej przerwie, wracam do was z nowym, nieco dłuższym niż poprzednio rozdziałem :) Ogólnie, nie tylko oceny były powodem dla którego niczego nie dodawałam. Po prostu widok prawie 2 tysięcy wejść a przy tym 2 komentarzy dobija mnie, przez co nie mam ochoty na pisanie. Więc proszę, komentujcie, bo to na serio motywuje do dalszej pracy.
See ya! xx

P.S: Zmieniłam wygląd bloga, ładnie? x
P.S2: W razie pytań zapraszam na twittera (<--klik)

środa, 12 czerwca 2013

Informacja.

Więc kochani: Musiałam poprawiać oceny, przez co nie miałam czasu ani głowy do pisania rozdziałów. Bardzo was za to przepraszam, chociaż i tak opowiadanie czytają 3 osoby na krzyż. Mam nadzieję że zrozumiecie i poczekacie jeszcze chwilkę, hej x

poniedziałek, 13 maja 2013

8.Więc nie wiesz

 Podczas drogi do szpitala zastanawiałem się, co właściwie im powiem. No bo jakby zabrzmiało wytłumaczenie „Lubię krzywdzić moją dziewczynę i przez przypadek pobiłem ją do nieprzytomności”? Raczej nie za dobrze. Dojechałem do budynku i szybko wysiadłem z auta. Otworzyłem drzwi od strony pasażera i wyciągnąłem z pojazdu nieprzytomną, umierającą Cher. Wziąłem ją na ręce i przytuliłem mocno do siebie całując jej czoło. Wbiegłem do budynku i podbiegłem do recepcji.
-Potrzebujemy pomocy. Ona krwawi! - wydarłem się. Pielęgniarka wezwała lekarzy którzy położyli Cher na nosza.
-Jak to się stało? - zapytał jeden z doktorów.
-Nie wiem, szedłem właśnie do niej i zobaczyłem ją taką na ulicy – skłamałem.
-Została uderzona czymś ostrym w tył głowy. Mocno krwawi, jest z nią źle.
-Czy ona... Przeżyje? - przełknąłem ślinę wypowiadając te słowa.
-Nie będę kłamał, szanse na to są nikłe. Przepraszam młodzieńcze, musimy się nią zająć – powiedział i zniknął w jednym z pokojów. Upadłem na ziemie i schowałem twarz w ręce. Cher, proszę, nie... Proszę, mój aniołku... Przepraszam... Podszedłem do okna gdzie można było zobaczyć całą przeprowadzaną na niej operacje. Dziewczyna robiła się blada od braku krwi, jej klatka piersiowa prawie w ogóle się nie podnosiła, ona umierała. Traciłem ją przez moją chorą, debilną psychikę. Chociaż tak naprawdę parę dni temu nienawidziliśmy się, teraz czułem do niej bardzo silne uczucie. To nie była tylko miłość. Tego się nie da opisać słowami. Jestem naprawdę chory psychicznie, skoro sprawiało mi przyjemność bicie jej. Teraz, jeśli przeżyje, nie położę na niej nawet palca. Nie zrobię niczego, co sprawiłoby jej ból. Jeśli przeżyje.

Godzinę później

Cały czas obserwowałem operację. Każdy ruch lekarzy, każde podniesienie się jej klatki piersiowej. Przyjrzałem się każdemu zakamarkowi jej twarzy. Policzyłem ile włosów opada na jej czoło, lecz tylko do połowy, gdyż potem musieli zająć się tyłem jej głowy. Właśnie patrzyłem na jej szyję, i lekkie, różowe ślady od moich pocałunków, gdy w moich uszach zabrzmiał głośny, ciągły dźwięk. Moje źrenice rozszerzyły się a serce przyspieszyło bicie. Zacząłem głośno krzyczeć, prawie wyplułem płuca. Wleciałem szybko do pomieszczenia, nie zwracając uwagi na odciągających mnie od ciała Cher lekarzy. Ona umarła. Jej tu nie było. Zostawiła mnie, nie chciała mnie. To był koniec. Już nigdy mnie nie pocałuje, już nigdy mnie nie przytuli, już nigdy się nie odezwie. Mój umysł wariował, nie wiedziałem co zrobić.
-Chcę być z nią! - wydarłem się.
-Panie Bieber...
-Zamknij się! Wy gówna, jak mogliście pozwolić jej umrzeć!
-Nie mogliśmy nic zro...
-Zamknij tą cholerną mordę! - wymierzyłem jednemu z doktorów cios w brzuch i przytuliłem ciało mojej dziewczyny.
-Kochanie, już spokojnie, będzie dobrze... - szeptałem.
-Ochrona! - krzyknął jeden z lekarzy. Pocałowałem mocno zimne wargi Cher zanim wyprowadzili mnie z pomieszczenia.
-Kocham Cię Cher! - wykrzyknąłem. Prowadzili mnie przez poczekalnie. Siedziały tam dziewczyny które wydarły się na mój widok. Tego było za dużo. Mój umysł nie wytrzymywał.
-Ryj! - warknąłem. Wszystkie zamarły zszokowane. Normalnie bym się tak nie zachował, nawet trochę szanuję swoje fanki, ale teraz umarła najważniejsza osoba w moim życiu. Co miałem zrobić? Dawać autografy? Dwa osiłki wprowadzili mnie do pomieszczenia gdzie na krześle siedziała jakaś szczupła babka. Posadzili mnie na krześle naprzeciwko jej i prze kluczyli drzwi. Schowałem twarz w dłonie i zacząłem płakać.
-Justin, jestem Pani psycholog Maria...
-Zamknij się – syknąłem przez łzy. Kobieta wyprostowała się na krześle.
-Straciłeś ważną dla Ciebie osobę, rozu...
-Nie rozumiesz – nie pozwoliłem jej dokończyć.
-Tu się mylisz, mój drogi – spojrzałem na nią – Mój mąż umarł. Miał raka – powiedziała. Zaśmiałem się.
-Pani mu go wszczepiła? - zapytałem. Kobieta była zdziwiona moim pytaniem.
-Nie – odpowiedziała po chwili.
-Więc nic nie wiesz – otarłem łzę.
-Justin, czy zrobiłeś krzywdę Cher? - spytała. Uśmiechnąłem się.
-Śliczne imię, prawda? Ona była taka piękna, kochałem ją. Zawsze się uśmiechała, ale często płakała.
-Czemu płakała?
-Bo ja... - na chwilę wrócił mi rozum. Czy na pewno się przyznać? Pójdę siedzieć, i wtedy...
-Justin... - usłyszałem cichy szept.
-Justin, nie rób tego. Nie chcę Cię stracić... - to był głos Cher.
-Cher? Gdzie jesteś? - spytałem.
-Tutaj, skarbie! - zawołała. Spojrzałem przez okno. Stała za nim.
-Cher! Kochanie! - podbiegłem do niej.
-Justin? Justin! - poczułem jak ktoś szturchnął mnie w ramię. Nagle moja dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
-Nie, Cher! - wykrzyknąłem.
-Justin, tam nikogo nie ma – powiedziała Maria.
-Jak to? Ona tu była!
-Nie, nie było jej – powiedziała pół głosem kobieta i zapisała coś w notatniku.
-Czy ja...? - zacząłem.
-Justin, myślę, że będziesz musiał gdzieś przez jakiś czas pomieszkać – poklepała mnie po plecach. Cholera.
-Nie pójdę do jakiegoś psychiatryka – syknąłem.
-Justin, masz zwid...
-Zrobiłem to specjalnie, kochanie – uśmiechnąłem się sztucznie.
-Będziesz tam tylko przez...
-Mam koncerty, wywiady. Nie mam tyle cholernego czasu – warknąłem.
-Panie Bieb...
-Czy możesz otworzyć te drzwi i wypuścić mnie do domu? - pokazałem palcem na wrota. Kobieta westchnęła.
-Oczywiście – wyciągnęła klucz i wypuściła mnie.
-Dziękuję – powiedziałem sarkastycznie. Wyszedłem ze szpitala i rozejrzałem się za samochodem. Nie miałem tyle sił by go prowadzić.
-Panie Bieber! - usłyszałem krzyk. Zignorowałem go.
-Panie Justinie!
-Co? - sapnąłem zmęczony.
-Chodzi o Cher – doktor podbiegł do mnie.
-Nie chcę teraz o tym roz...
-To ważne, proszę za mną – pokazał na drzwi wejściowe do budynku. Westchnąłem.
-Dobrze, chodźmy – powiedziałem.
______________________________________________________________

szkoda, że nie komentujecie.

niedziela, 12 maja 2013

7. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć.


Poczułam ciepło na swojej twarzy. Po chwili ciepło wzrosło i przemieniło się w ból.
-Wstawaj – syknął Jai. Pogłaskałam się po poliku i spojrzałam pod siebie. Siedziałam na wielkim, białym łóżku, lecz po chwili zobaczyłam że tylko ono jest ładne w tym ciemnym, metalowym pomieszczeniu.
-Gdzie jest Justin? - spytałam cicho. Normalnie zrobiłabym chłopakowi awanturę że mnie uderzył, ale on do mnie wczoraj celował. Bałam się go.
-Nie zakochuj się – warknął i zatrzasnął za sobą wielkie, żelazne drzwi. Podbiegłam do nich i próbowałam je otworzyć, oczywiście na próżno.
-Cholera... - mruknęłam. Odwróciłam się. W tym pokoju było okno, ale małe, przy samym suficie i do tego z kratami. Nie miałam jak się wydostać. Zaczęłam kopać i walić w drzwi.
-Justin! Wypuść mnie! - powtórzyłam czynność wiele razy. W końcu usłyszałam wkurzone kroki w kierunku pokoju, w którym się znajdowałam. Wrota otworzyły się a moim oczom ukazał się Jus. Piękny jak zawsze, lecz w oczach miał tą samą złość co wczoraj wieczorem. Zadrżałam na myśl o tych wydarzeniach. Przełknęłam ślinę i rzuciłam się Justinowi na szyję.
-Zabierz mnie stąd – poprosiłam.
-Nie – odpowiedział obojętnie. Co?
-Justin...
-Powiedziałem – nie! Głucha jesteś?! - wykrzyknął. Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia.
-Ja, myślałam...
-Źle myślałaś – nie pozwolił mi dokończyć, po czym zatrzasnął drzwi. Zsunęłam się po nich w dół i schowałam twarz w dłonie. Już zaczynałam płakać, kiedy wrota otworzyły się tym samym pchając mnie mocno na ścianę. Usłyszałam cichy śmiech. To śmiech Justina. Śmiech, w którym byłam zakochana. On chciał mi sprawić ból.
-Co ja Ci zrobiłam do cholery?! - wydarłam się. Po moich polikach zaczęły lecieć łzy. Brak odpowiedzi.
-To jest Twoje „kocham cię” ? To jest Twoje „przepraszam” ?! - kontynuowałam.
-Mówiłam Ci, od razu mnie zabij! - schowałam twarz w kolana.
-Czekam – dokończyłam pół głosem. Nagle Jus wszedł do pokoju. Automatycznie zwinęłam się w kłębek w rogu.
-Kocham Cię i przepraszam Cher – podszedł do mnie. Skuliłam się jeszcze bardziej. Mimo że go kochałam, jego bliskość przerażała mnie. Pogłaskał mnie po poliku. Cała zadrżałam. Chłopak westchnął.
-Odwiozę Cię i dam Ci spokój, obiecuję Ci – szepnął. Spojrzałam na niego z nadzieją, lecz nadal też strachem w oczach. Chłopak odsunął się ode mnie i podał mi rękę. Nie skorzystałam z jego propozycji tylko wstałam sama. To był błąd.
-Jaki ty masz znowu problem?! - pchnął mnie na ścianę. Zaczęłam ciężko oddychać i zamknęłam oczy. Czekałam na uderzenie. Nie wiedziałam co się stało przez ostatnią minutę, po prostu czekałam i nawet nie zauważyłam, kiedy to nadeszło. Gdy opadłam już na podłogę zwijając się z bólu, spojrzałam na niego wyczerpana. Był z siebie zadowolony. Złowrogi uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
-To był ostatni raz? - spytałam spokojnie. Po chwili kaszlnęłam krwią na podłogę.
-Tak – sapnął, nadal uśmiechnięty. Wierciłam dziurę wzrokiem w jego brzuchu.
-Czy masz... apteczkę? - spytałam spokojnie. Bałam się kolejnego wybuchu Justina.

Justin's POV

Po co by mi była apteczka? Ona wie w ogóle co mówi?
-Nie – warknąłem i podszedłem do niej, wyciągając dłoń. Szybko ją chwyciła, bojąc się, ze znowu wybuchnę. Kiedy się podniosła wpadła w moje ramiona.
-Justin, ja... Nie mogę iść, ja przepr... ukhm, ukhm – kaszlnęła opluwając krwią moją szarą koszulkę. Spojrzała na mnie przerażona myśląc, że coś jej zrobię. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak potężny jest jej strach. Jak to wszystko boli ja nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Jak ona cierpi. Podniosłem ją i przełożyłem sobie jej rękę wokół szyi. Usłyszałem jej cichy szloch.
-Nigdy mi nie wybaczysz? - spytałem, kiedy szliśmy przez długi korytarz.
-Nie... - odpowiedziała cicho. Była prawdomówna. Irytowała mnie to ale także ciągnęło do niej.
-Dlaczego? - spuściłem wzrok.
-Justin, nie karz mi... - poprosiła. Była taka słodka, niewinna. Chętnie bym sprawił jej teraz ból. Zaraz, co? O nie. To rosło we mnie, wiedziałem. To było silniejsze ode mnie, ja... Lubiłem ją bić. Postawiłem ją na mokrej od porannej rosy trawie. Dziewczyna usiadła masując nadgarstki, które parę minut temu bezkarnie ściskałem i traktowałem żyletkom.
-Masz... Masz jakąś przyjaciółkę, która mogłaby po Ciebie przyjechać? - spytałem po chwili ciszy.
-Miałam nadzieję, że ty mnie zawieziesz... - przyznała cicho. Leżała koło mojej nogi, świerzbiło mnie, by ją kopnąć.
-Ja... Nie mogę. Jestem dla Ciebie zbyt wielkim niebezpieczeństwem – oblizałem usta. Cher nie chciała uwierzyć w moje słowa.
-Wcale nie. Wkurzyłam Cię, to moja wi...
-Cher, nie rozumiesz – przykucnąłem koło niej – Kiedy Cię biję, czuję ulgę. Chcę Cię bić, chcę Ci sprawiać ból, chcę, żebyś cierpiała – spojrzałem w jej rozkojarzone, brązowe oczy.
-Cierpię, kiedy nie jestem z Tobą – ciągnęła.
-Cher...
-Nie udawaj, Bieber – spuściła wzrok – Szukasz sposobów by się mnie pozbyć, rozumiem... - nie zgadzała się z moim zdaniem. Chęć zrobienia jej krzywdy wzrastała.
-Nie, to nie tak... Kocham Cię, Cher. Ale jestem niebezpieczny... - przygryzłem wargę. Dziewczyna złapała moją twarz w dłonie.
-Wolę cierpieć niż żyć bez Ciebie – szepnęła mi w usta. Pchnąłem ją na trawę. Jej głowa opadła lekko a włosy idealnie rozłożyły się po powierzchni. Oblizałem usta i położyłem się na niej, składając pocałunki na jej szyi. Potem zacząłem przygryzać jej dolną wargę i przeszedłem do głębokiego pocałunku.
-Przepraszam, ale teraz zostaniesz ze mną na zawsze – uśmiechnąłem się łobuzersko. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Zszedłem z niej i ścisnąłem jej dłoń.
-Kocham Cię – szepnęła.
-Ja Ciebie też – odpowiedziałem. Leżeliśmy chwilę w ciszy na małym trawniku, ciesząc się promieniami słonecznymi obijającymi się o naszą skórę. Cher przymrużyła oczy, kiedy wyciągnąłem pogniecioną chusteczkę z kieszeni spodni i zacząłem przemywać krople krwi spływające na jej czole.
-Podwieziesz mnie do domu? - zapytała. Wzruszyłem ramionami i podniosłem się.
-No chodź – na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Dziewczyna spróbowała się podnieść ale nadaremno, po chwili upadła z bólu. Skrzywiłem się.
-Co powie Twoja mama na te siniaki...? - spytałem drapiąc się po karku. Cher ułożyła usta w cienką linię.
-Moja mama nie żyje. Mieszkam z bratem – westchnęła. Otworzyłem lekko usta.
-Przepraszam, nie wiedziałem – przyznałem.
-Nic się nie stało – spróbowała się uśmiechnąć – Pomożesz mi? - wyciągnęła dłoń w moją stronę. Chwyciłem ją za nadgarstek, sprawiając jej przy tym ból, ale ona wiedziała, że nie będę mógł się powstrzymać. Cher syknęła z bólu żeby dać mi satysfakcję z czynu.
-Dziękuję – uśmiechnąłem się blado.
-Jest okej. Rozumiem – położyła głowę na moim ramieniu – Tylko już chodźmy – poprosiła.
-Oczywiście – skinąłem głową i pomogłem jej dojść do auta. Otworzyłem drzwi ze strony pasażera i wsadziłem ją do samochodu. Obszedłem pojazd dookoła i usiadłem na swoje miejsce.
-Justin... - zaczęła Cher rozpraszając ciszę która trwała od paru minut. Kiedy tylko słyszałem jej melodyjny głos już korciło mnie, by wykręcić jej rękę.
-Bo... Ty miałeś mi pokazać, czym się zajmujesz... - powiedziała spokojnie starannie dobierając słowa. Zacisnąłem zęby.
-Zabijam dla pieniędzy – wykrztusiłem. Dziewczyna pokiwała głową i oparła się wygodnie o siedzenie.
-A... Black to... to jakiś Twój... pseudonim? - spytała nieco śmielej. Niestety, ta śmiałość zgubiła ją. Zacisnąłem mocno ręce na kierownicy i gwałtownie zawróciłem. Jechałem z zawrotną prędkością wywołując w oczach Cher przerażenie. Zjechałem w las po prawej i zatrzymałem pojazd. Moja klatka podnosiła się i opadała w szybkim tempie.
-Nie mów tak do mnie – wysapałem.
-Oczyw... - nie pozwoliłem jej dokończyć, tylko rzuciłem się na nią zaciskając jej szyję w uścisku. Dziewczyna zaczynała się dusić.
-Nie masz prawa tak do mnie mówić, rozumiesz?! - potrząsnąłem ją. Dziewczyna zamknęła oczy. Wyglądała jakby czekała na śmierć. Odchyliła głowę do tyłu i wydęła usta, w które ją pocałowałem. Puściłem jej szyję i uderzyłem ją z pięści w brzuch. Cher opadła na drzwi, które otworzyłem sprawiając, że wypadła z samochodu. Uśmiechnąłem się widząc swoje dzieło.
-Dziękuję kochanie – szepnąłem i podniosłem dziewczynę. Jej ciało opadło w moje ramiona.
Cher? - spytałem cicho. Nic nie odpowiedziała.
-Kochanie? - szturchnąłem ją lekko. Nadal nic. Pokręciłem głową. To nie mogło się zdarzyć, jak mogłem tak się zapędzić że pobiłem ją do nie przytomności?! Spojrzałem za samochód. Leżał tam duży, ostry kamień zalany krwią. Pomacałem tył głowy Cher. Gdy obejrzałem swoje palce, były one we krwi. Przekląłem w myślach i zamknąłem drzwi pasażera. Nie mogłem pozwolić jej się wykrwawić. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć.

-----------------------------------------------------------------

wooow. dzieje się. jak myślicie - co będzie z Cher?

piątek, 10 maja 2013

6. Po prostu mnie zabij.

Justin's POV


I co z tego? No właśnie dużo, Bieber. Narażam ją na wielkie niebezpieczeństwo, jestem debilem. Nagle poczułem jak małe dłonie Cher obejmują mnie w pasie.

- Nigdy - wstrzymałem oddech - od Ciebie nie odejdę..  - Szepnęła. Wypuściłem oddech kiedy odeszła ode mnie parę kroków, spojrzałem w jej piękne, brązowe oczy i złapałem jej twarz w dłonie.
- Nie obiecuj mi takich rzeczy.
- Czemu? - Zdziwiła się. Przełknąłem ślinę.
- Jeszcze się dowiesz. - Powiedziałem i spojrzałem w ziemie. Wzdrygnąłem się gdy dziewczyna złapała mnie za podbródek i przybliżyła do siebie.
- Pokaż mi. - Mruknęła. Spojrzałem na nią po czym złapałem za rękę i zacząłem ciągnąć do wyjścia ze szkoły.

-------------------------------------------------------

Cher's POV


- To.. Gdzie jedziemy? - Spytałam śmiertelnie poważnego Justina, który nie spuszczał oczu z drogi i rozejrzałam się po jego wielkim samochodzie. Był prawie jak limuzyna.

- Zobaczysz. - Powiedział i oblizał usta. Resztę drogi przemilczeliśmy. Nagle samochód zatrzymał się a ja lekko poleciałam do przodu i podskoczyłam na siedzeniu. Chłopak zaśmiał się lekko ale potem znowu wrócił do kamiennego wyrazu twarzy. Zaskoczyłam się, gdy nagle drzwi samochodowe obok mnie się otworzyły a Justin przerzucił mnie sobie przez ramię. Zaczęłam krzyczeć i walić go w plecy.
- Jezu, Cher, uspokój się. - Warknął. - Teraz musisz udawać, że jesteś moją zakładniczką. - Chłopak uśmiechnął się po wypowiedzeniu tych słów, a ja skrzywiłam usta. - Idziemy.  - Szepnął i ruszył.
- Mam udawać, że zemdlałam? - zapytałam szeptem, na co chłopak wybuchnął głośnym śmiechem.
- Jak chcesz. - Wzruszył ramionami. Położyłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy. Nie widziałam drogi jaką szliśmy, ale usłyszałam jak Jus otwiera i zamyka za sobą wielkie metalowe drzwi. Mój oddech przyśpieszył, kiedy usłyszałam męskie głosy.
- Siema Black! - Zawołał jakiś chłopak.
- What's up Jai? - Odpowiedział mu Justin. Zaraz, czemu ten cały Jai powiedział na Jusa "Black" ?
- Co to? - dam sobie rękę uciąć, że pokazał na mnie palcem. Skrzywiłam lekko usta kiedy nazwał mnie "to".
- Widziała za dużo - mruknął Justin.
- Co? Bieber, myślałem, że jesteś profesjonalistą...
- To jedna z moich durnych fanek.
- To co? - warknął Jai.
- Te idiotki są zdolne do wszystkiego. Była na parterze, zobaczyła mnie i wyszła przez okno. Nie widziałem jej.
- Co dokładnie widziała?
- Groziłem Jake'owi.
- Tylko?
- ...bronią - dokończył. Moje oczy otworzyły się. Poczułam strach, nie potrafiłam nad tym zapanować.
- Puść mnie! - krzyczałam i waliłam Justina w plecy.
- Proszę, Justin, puść mnie! - powiedziałam z rozpaczą w głosie. Spojrzałam na Jai'a. W dłoniach trzymał pistolet wykierowany w moją stronę. Do moich oczu napłynęły łzy.
- Nie, proszę! - położyłem głową koło szyi Justina, chowając twarz w jego koszulce.
- Justin, nie zabijajcie mnie... - szepnęłam. Zmoczyłam chłopakowi całą koszulkę od strumieni słonego płynu spływającego po moich polikach.
- Błagam... - Jus postawił mnie na ziemi i odepchnął lekko, ale byłam tak roztrzęsiona, że upadłam. Zwinęłam się w kłębek i pogrążyłam się w głębokim płaczu.
- Bro, przestań - Justin skinął w stronę swojego kolegi i usiadł koło mnie.
- Cher... Zaraz Cię odwio...
- Nie! - krzyknęłam i podniosłam się szybko - Pójdę sama - otarłam ostatnią łzę i ruszyłam w kierunku dużych, metalowych drzwi, ale już po pierwszym kroku poczułam dłoń oplatającą się wokół mojego nadgarstka.
- Justin, nawet nie myśl ją puszczać, widziała za dużo. - powiedział Jai. Jus spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Musisz kochanie - szepnął.
- Nie - syknęłam i chciałam iść, lecz Justin przyciągnął mnie do siebie i złapał moja twarz w dłonie przybliżając ją do siebie.
- No proszę... - zrobił słodkie oczka i pocałował mnie.
- Nie zgadzam się, "Black" - w oczach chłopaka widziałam wściekłość. Nie powinnam go tak nazywać...?
- Nie mów tak do mnie - warknął.
- Dlaczego? - droczyłam się z nim.
- Bo ty nic o mnie nie wiesz, jesteś tylko problemem - jego słowa zabolały mnie. Mocno.
- Skoro jestem takim cholernym problemem to mnie wypuść! - krzyknęłam mu w twarz. Justin pchnął mnie mocno na ścianę. Zjechałam po niej i zaczęłam zwijać się z bólu. Chłopak stanął nade mną i patrzył na mnie z góry. Nagle, przez moją nogę przepłynęła fala bólu. Kopnął mnie. Krzyknęłam głośno w prośbie o pomoc. Chłopak zaśmiał się.
- Nikt Cię tu nie usłyszy - ukucnął przede mną. Schowałam twarz w kolana.
- Justin, proszę, Jus, kochanie...
- Za późno na "kochanie" - syknął i podniósł moją głowę. Nie wiedziałam gdzie przenieść wzrok, byleby nie patrzeć mu w oczy. Gdy spojrzałam na niego, jego ręka podniesiona była do góry i była gotowa uderzyć mnie w twarz. Otworzyłam szeroko usta i czekałam na ten bolesny ruch, który po chwili wykonał. Żałowałam tego co obiecałam mu zaledwie godzinę temu.
- Po prostu mnie zabij... - szepnęłam.
- Co?
- Nie chcę tak cierpieć. Zrób to szybko, proszę... - w jego oczach pojawiła się troska i wielkie, szczere poczucie winy.
- Cher...
- Chcę jechać do domu... - przytuliłam go i schowałam twarz w jego torsie. Nagle odpłynęłam...