niedziela, 12 maja 2013

7. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć.


Poczułam ciepło na swojej twarzy. Po chwili ciepło wzrosło i przemieniło się w ból.
-Wstawaj – syknął Jai. Pogłaskałam się po poliku i spojrzałam pod siebie. Siedziałam na wielkim, białym łóżku, lecz po chwili zobaczyłam że tylko ono jest ładne w tym ciemnym, metalowym pomieszczeniu.
-Gdzie jest Justin? - spytałam cicho. Normalnie zrobiłabym chłopakowi awanturę że mnie uderzył, ale on do mnie wczoraj celował. Bałam się go.
-Nie zakochuj się – warknął i zatrzasnął za sobą wielkie, żelazne drzwi. Podbiegłam do nich i próbowałam je otworzyć, oczywiście na próżno.
-Cholera... - mruknęłam. Odwróciłam się. W tym pokoju było okno, ale małe, przy samym suficie i do tego z kratami. Nie miałam jak się wydostać. Zaczęłam kopać i walić w drzwi.
-Justin! Wypuść mnie! - powtórzyłam czynność wiele razy. W końcu usłyszałam wkurzone kroki w kierunku pokoju, w którym się znajdowałam. Wrota otworzyły się a moim oczom ukazał się Jus. Piękny jak zawsze, lecz w oczach miał tą samą złość co wczoraj wieczorem. Zadrżałam na myśl o tych wydarzeniach. Przełknęłam ślinę i rzuciłam się Justinowi na szyję.
-Zabierz mnie stąd – poprosiłam.
-Nie – odpowiedział obojętnie. Co?
-Justin...
-Powiedziałem – nie! Głucha jesteś?! - wykrzyknął. Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia.
-Ja, myślałam...
-Źle myślałaś – nie pozwolił mi dokończyć, po czym zatrzasnął drzwi. Zsunęłam się po nich w dół i schowałam twarz w dłonie. Już zaczynałam płakać, kiedy wrota otworzyły się tym samym pchając mnie mocno na ścianę. Usłyszałam cichy śmiech. To śmiech Justina. Śmiech, w którym byłam zakochana. On chciał mi sprawić ból.
-Co ja Ci zrobiłam do cholery?! - wydarłam się. Po moich polikach zaczęły lecieć łzy. Brak odpowiedzi.
-To jest Twoje „kocham cię” ? To jest Twoje „przepraszam” ?! - kontynuowałam.
-Mówiłam Ci, od razu mnie zabij! - schowałam twarz w kolana.
-Czekam – dokończyłam pół głosem. Nagle Jus wszedł do pokoju. Automatycznie zwinęłam się w kłębek w rogu.
-Kocham Cię i przepraszam Cher – podszedł do mnie. Skuliłam się jeszcze bardziej. Mimo że go kochałam, jego bliskość przerażała mnie. Pogłaskał mnie po poliku. Cała zadrżałam. Chłopak westchnął.
-Odwiozę Cię i dam Ci spokój, obiecuję Ci – szepnął. Spojrzałam na niego z nadzieją, lecz nadal też strachem w oczach. Chłopak odsunął się ode mnie i podał mi rękę. Nie skorzystałam z jego propozycji tylko wstałam sama. To był błąd.
-Jaki ty masz znowu problem?! - pchnął mnie na ścianę. Zaczęłam ciężko oddychać i zamknęłam oczy. Czekałam na uderzenie. Nie wiedziałam co się stało przez ostatnią minutę, po prostu czekałam i nawet nie zauważyłam, kiedy to nadeszło. Gdy opadłam już na podłogę zwijając się z bólu, spojrzałam na niego wyczerpana. Był z siebie zadowolony. Złowrogi uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
-To był ostatni raz? - spytałam spokojnie. Po chwili kaszlnęłam krwią na podłogę.
-Tak – sapnął, nadal uśmiechnięty. Wierciłam dziurę wzrokiem w jego brzuchu.
-Czy masz... apteczkę? - spytałam spokojnie. Bałam się kolejnego wybuchu Justina.

Justin's POV

Po co by mi była apteczka? Ona wie w ogóle co mówi?
-Nie – warknąłem i podszedłem do niej, wyciągając dłoń. Szybko ją chwyciła, bojąc się, ze znowu wybuchnę. Kiedy się podniosła wpadła w moje ramiona.
-Justin, ja... Nie mogę iść, ja przepr... ukhm, ukhm – kaszlnęła opluwając krwią moją szarą koszulkę. Spojrzała na mnie przerażona myśląc, że coś jej zrobię. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak potężny jest jej strach. Jak to wszystko boli ja nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Jak ona cierpi. Podniosłem ją i przełożyłem sobie jej rękę wokół szyi. Usłyszałem jej cichy szloch.
-Nigdy mi nie wybaczysz? - spytałem, kiedy szliśmy przez długi korytarz.
-Nie... - odpowiedziała cicho. Była prawdomówna. Irytowała mnie to ale także ciągnęło do niej.
-Dlaczego? - spuściłem wzrok.
-Justin, nie karz mi... - poprosiła. Była taka słodka, niewinna. Chętnie bym sprawił jej teraz ból. Zaraz, co? O nie. To rosło we mnie, wiedziałem. To było silniejsze ode mnie, ja... Lubiłem ją bić. Postawiłem ją na mokrej od porannej rosy trawie. Dziewczyna usiadła masując nadgarstki, które parę minut temu bezkarnie ściskałem i traktowałem żyletkom.
-Masz... Masz jakąś przyjaciółkę, która mogłaby po Ciebie przyjechać? - spytałem po chwili ciszy.
-Miałam nadzieję, że ty mnie zawieziesz... - przyznała cicho. Leżała koło mojej nogi, świerzbiło mnie, by ją kopnąć.
-Ja... Nie mogę. Jestem dla Ciebie zbyt wielkim niebezpieczeństwem – oblizałem usta. Cher nie chciała uwierzyć w moje słowa.
-Wcale nie. Wkurzyłam Cię, to moja wi...
-Cher, nie rozumiesz – przykucnąłem koło niej – Kiedy Cię biję, czuję ulgę. Chcę Cię bić, chcę Ci sprawiać ból, chcę, żebyś cierpiała – spojrzałem w jej rozkojarzone, brązowe oczy.
-Cierpię, kiedy nie jestem z Tobą – ciągnęła.
-Cher...
-Nie udawaj, Bieber – spuściła wzrok – Szukasz sposobów by się mnie pozbyć, rozumiem... - nie zgadzała się z moim zdaniem. Chęć zrobienia jej krzywdy wzrastała.
-Nie, to nie tak... Kocham Cię, Cher. Ale jestem niebezpieczny... - przygryzłem wargę. Dziewczyna złapała moją twarz w dłonie.
-Wolę cierpieć niż żyć bez Ciebie – szepnęła mi w usta. Pchnąłem ją na trawę. Jej głowa opadła lekko a włosy idealnie rozłożyły się po powierzchni. Oblizałem usta i położyłem się na niej, składając pocałunki na jej szyi. Potem zacząłem przygryzać jej dolną wargę i przeszedłem do głębokiego pocałunku.
-Przepraszam, ale teraz zostaniesz ze mną na zawsze – uśmiechnąłem się łobuzersko. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Zszedłem z niej i ścisnąłem jej dłoń.
-Kocham Cię – szepnęła.
-Ja Ciebie też – odpowiedziałem. Leżeliśmy chwilę w ciszy na małym trawniku, ciesząc się promieniami słonecznymi obijającymi się o naszą skórę. Cher przymrużyła oczy, kiedy wyciągnąłem pogniecioną chusteczkę z kieszeni spodni i zacząłem przemywać krople krwi spływające na jej czole.
-Podwieziesz mnie do domu? - zapytała. Wzruszyłem ramionami i podniosłem się.
-No chodź – na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Dziewczyna spróbowała się podnieść ale nadaremno, po chwili upadła z bólu. Skrzywiłem się.
-Co powie Twoja mama na te siniaki...? - spytałem drapiąc się po karku. Cher ułożyła usta w cienką linię.
-Moja mama nie żyje. Mieszkam z bratem – westchnęła. Otworzyłem lekko usta.
-Przepraszam, nie wiedziałem – przyznałem.
-Nic się nie stało – spróbowała się uśmiechnąć – Pomożesz mi? - wyciągnęła dłoń w moją stronę. Chwyciłem ją za nadgarstek, sprawiając jej przy tym ból, ale ona wiedziała, że nie będę mógł się powstrzymać. Cher syknęła z bólu żeby dać mi satysfakcję z czynu.
-Dziękuję – uśmiechnąłem się blado.
-Jest okej. Rozumiem – położyła głowę na moim ramieniu – Tylko już chodźmy – poprosiła.
-Oczywiście – skinąłem głową i pomogłem jej dojść do auta. Otworzyłem drzwi ze strony pasażera i wsadziłem ją do samochodu. Obszedłem pojazd dookoła i usiadłem na swoje miejsce.
-Justin... - zaczęła Cher rozpraszając ciszę która trwała od paru minut. Kiedy tylko słyszałem jej melodyjny głos już korciło mnie, by wykręcić jej rękę.
-Bo... Ty miałeś mi pokazać, czym się zajmujesz... - powiedziała spokojnie starannie dobierając słowa. Zacisnąłem zęby.
-Zabijam dla pieniędzy – wykrztusiłem. Dziewczyna pokiwała głową i oparła się wygodnie o siedzenie.
-A... Black to... to jakiś Twój... pseudonim? - spytała nieco śmielej. Niestety, ta śmiałość zgubiła ją. Zacisnąłem mocno ręce na kierownicy i gwałtownie zawróciłem. Jechałem z zawrotną prędkością wywołując w oczach Cher przerażenie. Zjechałem w las po prawej i zatrzymałem pojazd. Moja klatka podnosiła się i opadała w szybkim tempie.
-Nie mów tak do mnie – wysapałem.
-Oczyw... - nie pozwoliłem jej dokończyć, tylko rzuciłem się na nią zaciskając jej szyję w uścisku. Dziewczyna zaczynała się dusić.
-Nie masz prawa tak do mnie mówić, rozumiesz?! - potrząsnąłem ją. Dziewczyna zamknęła oczy. Wyglądała jakby czekała na śmierć. Odchyliła głowę do tyłu i wydęła usta, w które ją pocałowałem. Puściłem jej szyję i uderzyłem ją z pięści w brzuch. Cher opadła na drzwi, które otworzyłem sprawiając, że wypadła z samochodu. Uśmiechnąłem się widząc swoje dzieło.
-Dziękuję kochanie – szepnąłem i podniosłem dziewczynę. Jej ciało opadło w moje ramiona.
Cher? - spytałem cicho. Nic nie odpowiedziała.
-Kochanie? - szturchnąłem ją lekko. Nadal nic. Pokręciłem głową. To nie mogło się zdarzyć, jak mogłem tak się zapędzić że pobiłem ją do nie przytomności?! Spojrzałem za samochód. Leżał tam duży, ostry kamień zalany krwią. Pomacałem tył głowy Cher. Gdy obejrzałem swoje palce, były one we krwi. Przekląłem w myślach i zamknąłem drzwi pasażera. Nie mogłem pozwolić jej się wykrwawić. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć.

-----------------------------------------------------------------

wooow. dzieje się. jak myślicie - co będzie z Cher?

2 komentarze:

  1. Świetne. Czekam na następne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale on jest dupkiem! Pobił ją i ''dziękuję kochanie'' Dziekuje kurwa ze moglem ci sprawic bol i tym samym sobie ulzyc, kocham cie . POJEBANY + Opowiadanie super :*

    OdpowiedzUsuń