niedziela, 30 czerwca 2013

12. Niczym z filmów akcji

- D-d... Dean? - szepnęłam lekko.
Od razu oderwałam się od Justina i podbiegłam do blondyna.
Chłopak objął mnie mocno.
- Cher? Co ty tu ro... - zatkało go gdy uświadomił sobie powód, dla którego tu jestem.
Przeniósł wzrok na dłoń Justina w której znajdował się nóż.
- Ty draniu - szepnął chłopak i odsunął mnie od siebie.
- Jeśli jej tym tknąłeś...
- Grozisz mi, Lemon? - warknął Justin.
- Tak, Bieber! Wszystkie inne laski - rozumiem. Ale nie ona - ryknął wściekły.
Zaraz...
- Jakie "inne laski"? - powiedziałam zmieszana. Justin spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Słuchaj Cher...
- Nienawidzę Cię - szepnęłam i podeszłam do Deana.
Był moim przyjacielem od... zawsze.
Zawsze wszystko mu mówiłam, był dla mnie jak brat.
Czułam, że powoli stawaliśmy się kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, ale przyszedł dzień, kiedy musiałam wyjechać do Kalifornii.
Na zawsze.
Nie wiedziałam, że spotkam tu Deana.
A tym bardziej nie w takim miejscu.
Co on tu w ogóle robił?
Blondyn owinął delikatnie rękę wokół mojej talii.
- Nie. Dotykaj. Jej - sapnął Justin podnosząc się z podłogi.
W moich oczach pojawiło się przerażenie.
- Jeśli ją kochasz, daj jej odejść - powiedział spokojnie Dean.
Justin robił się coraz bardziej wściekły.
- Puść ją - sapnął ponownie.
- Ni... - blondyn nie zdążył dokończyć, gdyż Justin rzucił się na niego, przewalając go na ziemie, siadając na nim i zadając serie mocnych uderzeń w twarz.
- Justin! Justin, nie! - krzyczałam.
- Proszę, Justin! - podbiegłam do niego i próbowałam odciągnąć od Deana, ale w zamian zostałam odepchnięta na podłogę.
Jęknęłam z bólu.
- JUSTIN! Zostanę tu, tylko go zostaw, PROSZĘ! - wydarłam się.
Chłopak trzymał pięść uniesioną nad blondynem, wyglądał, jakby się zaciął.
Po chwili zszedł z Deana i wstał.
- Masz minutę, żeby się z nim pożegnać - splunął i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Rzuciłam się szybko w stronę blondyna.
- Dean, nic Ci nie jest? Powiedz coś, proszę - zaszlochałam.
Na twarzy chłopaka pojawił się blady uśmiech.
- Jest dobrze - podniósł się powoli, jęcząc przy tym z bólu.
- Tak Cię przepraszam! - powiedziałam przytulając go.
- Nic się nie stało, Cher - pogłaskał mnie po plecach.
Wiedziałam że czas leciał, postanowiłam działać.
- Do zobaczenia, Dean - nachyliłam się nad nim i mocno wpiłam w jego usta.
Na początku, zaskoczony otworzył szeroko oczy, lecz szybko je zamknął i oddał pocałunek gdy zrozumiał co się dzieje.
- Będę tęsknić - szepnął po czym znowu naparł swoimi wargami na moje.
Nie chciałam, by ta chwila się skończyła.
Pragnęłam żyć w niej wiecznie.
Od Deana oderwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Wyjdź - usłyszałam surowy głos Justina.
Chyba trochę zobaczył...
Ups?
Nie.
Niech cierpi tak, jak ja.
- Uważaj na siebie, Lonley - szepnął Dean do mojego ucha i wyszedł z niego powoli.
Widać było, że nadal odczuwa ból w kościach.
Justin szybko zatrzasnął drzwi i wręcz rzucił się na mnie.
- Tylko JA mogę czuć smak Twoich ust. Tylko JA mogę Cię przytulać, rozumiesz? - warknął i owinął swoje dłonie wokół mojej szyi, ściskając ją mocno.
Zacisnęłam usta.
Dusiłam się.
Musiałam szybko działać, zanim stracę przytomność!
Wtedy, olśniło mnie.
Nóż.
Leżał zaledwie parę centymetrów od mojej dłoni.
Teraz tylko chwycić go tak, by Justin nie zauważył.
Powoli pomacałam podłogę ręką, aż poczułam że dotykam zimnego, metalowego przedmiotu.
Podniosłam go, nadal patrząc się w oczy chłopaka, po czym...
Wbiłam mu go w ramię.
Justin odskoczył ode mnie i zaczął syczeć z bólu, a ja wykorzystałam tą chwilę.
Wstałam szybko i podbiegłam do drzwi, otwierając je.
Na drugim końcu długiego korytarza, zauważyłam Deana.
Tak.
- Dean! Dean! - krzyczałam do niego biegnąc.
Mogłam usłyszeć, jak Justin się podnosi.
- Cher! - krzyknął i gdy byłam już blisko jego, pociągnął mnie za dłoń.
Nie wiem skąd wiedział, aby nie łapać mnie za nadgarstek, ale widać było, że specjalnie mnie za niego nie złapał.
Nie czas na to!
Krzyczała moja podświadomość.
Miała racje, trzeba uciekać.
- CHER, WRACAJ TU DO CHOLERY! - usłyszałam krzyki za moimi plecami.
Zignorowałam je.
- ZŁAPIĘ CIĘ, A POTEM NIE PODNIESIESZ SIĘ PRZEZ TYDZIEŃ! - zagroził.
To wywołało we mnie strach.
A może lepiej się zatrzymać, może wtedy kara będzie łagodniejsza?
Nie nie nie.
Uciekaj, Cher.
Gdy byliśmy już na dworze, blondyn pociągnął mnie do czarnego Jeepa.
Usiadłam na miejscu pasażera, a Dean kierowcy.
Ruszyliśmy, a białe bmw w którym siedział Justin - za nami.
Przyznam, że to był pościg, niczym z filmów akcji.

___________________________

No to mamy kolejny :) Wam też się wydaje, że dosyć krótki?
Cóż.
Cieszę się, że jednak ktoś go czyta <3
To naprawdę motywuje, kiedy komentujecie, więc róbcie to częściej, proszę! c:
IIIIIII.......
Sprawdźcie zakładki, ponieważ pojawiły się dwie nowe!
Zwiastun i #Blackers
O co chodzi z "#Blackers" macie wytłumaczone z prawej strony bloga :)
Do zobaczenia x

P.S: Followni! - @xBlackOfficialx

środa, 26 czerwca 2013

11. Już nigdy.

PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!


Jęknęłam cicho czując ból w głowie.
Nie dziwię się, że mnie bolała.
Prawdopodobnie tym ciężkim przedmiotem były drzwi, które Justin wyważył.
Modliłam się, żeby tak było.
Pełno czarnych scenariuszy odtwarzało się w moim umyśle.
Na przykład, że otworzę oczy i zauważę przywiązanego do krzesła Justina, który nie będzie mógł mi pomóc.
Ci dwaj inni faceci będą mocno przypierać mnie do ściany, a drwal będzie wlewał mi dziwną substancje prosto do ust.
Lub, co grosza, zobaczę Justina z pokrwawioną koszulką, który ma podcięte gardł..
- Aaa! - pisnęłam i podniosłam się na równe nogi, kiedy taki obraz przeleciał mi przed oczami.
On jest potworem, ale nie zasługuje na coś takiego.
Nim zdążyłam zbadać wzrokiem pomieszczenia, w którym się znalazłam, gdyż para mocnych dłoni pchnęła mnie na podłogę.
Zamknęłam ponownie oczy i schowałam twarz w dłonie.
- Weź mnie, nie rób nic Justinowi, proszę - zaszlochałam. Nie wiem w ogóle, czemu to powiedziałam.
Przecież ja nienawidziłam Justina.
N-I-E-N-A-W-I-D-Z-I-Ł-A-M
Ku mojemu zaskoczeniu, poczułam, jak ktoś mnie przytula, wkładając w to całe swoje serce.
Wiedziałam, kto to był.
Zaszlochałam cicho i wtuliłam się w sylwetkę Jusa.
- Nigdy, przenigdy już tak nie mów - szepnął mi do ucha kiedy wziął mnie na ręce i położył lekko na jakimś starym, skrzypiącym łóżku.
Otworzyłam powoli oczy i zaczęłam badać przestrzeń.
Na szarych, betonowych ścianach, widać było wilgoć.
Na brudnej, metalowej podłodze chodziło parę gatunków robaków, których nazw naprawdę nie chcę poznać.
Nic innego oprócz łóżka na którym siedziałam, nie znajdowało się tym pokoju.
- Just... Justin... - wymamrotałam z przerażeniem, na co chłopak zaśmiał się.
- Mogłaś nie uciekać, skarbie - powiedział, a już po chwili czułam ciepło na moim policzku, przeradzające się w ból.
- Ałł - syknęłam lekko.
- Ups, coś mówiłaś? Powtórz, bo nie słyszałem - warknął i pociągnął mnie mocno za włosy tak, że moje usta znajdowały się tuż przy jego.
- Przepraszam - szepnęłam i spuściłam wzrok wiedząc, że to nic nie da.
- Za późno - usłyszałam w odpowiedzi po czym zostałam pchnięta na podłogę, na którą upadłam z hukiem.
Jęknęłam z bólu i zaczęłam się podnosić, ale ciężar nogi znajdującej się na moim karku i próbującej przycisnąć mnie do ziemi wygrał.
Zaszlochałam cicho.
Czemu on mnie po prostu nie zabije?
Zamarzłam, kiedy poczułam zimne ostrze na swojej skórze w okolicach nadgarstka.
- JUSTIN, NIE! - wykrzyknęłam.

*flash back*

- Ej, przesuń się z dupą wielorybie - usłyszałam chichot za moimi plecami. Znowu się ze mnie śmiali.
Może byłam trochę... większa, ale czy to powód, żeby mnie odrzucać?
Najwyraźniej tak.
Zamknij się, durna podświadomość!
Gdyby była człowiekiem, zabiłabym ją, naprawdę.
Tego wszystkiego już czasem było za wiele.
Na każdym kroku mnie obrażano, poniżano.
Ale w dzień, kiedy Kit, chłopak, który podobał mi się od 3 lat, przyłączył się do tych wszystkich... jak ich nazwać... hejterów? Nie ważne.
W ten dzień postanowiłam to wszystko zakończyć.
Po powrocie do domu wbiegłam szybko po schodach i ruszyłam do kuchni.
Mike'a nie było, punkt dla mnie.
Otworzyłam trzęsącymi się rękami szafkę i chwyciłam nóż.
Nie będę się hamować, po prostu to zrobię.
Przyłożyłam nóż do punktu, gdzie najbardziej wystawała mi żyła i już miałam robić nacięcie, kiedy odsunęłam szybko ostrze trochę dalej i przycisnęłam mocno do skóry.
Stchórzyłam.
Ugh.
Zrobiłam mocne nacięcie z którego od razu zaczął płynąć strumyk krwi, po czym znowu przystawiłam nóż do żyły, lecz znów go odsunęłam.
Sytuacja powtórzyła się parę razy, przez co po nie całej minucie moja ręka była cała w krwi i czerwonych kreskach.
Kiedy w końcu poczułam, że jestem gotowa, przyłożyłam ostrze do żyły.
Do oczu naleciały mi łzy.
Już czas, Cher!
Krzyczała moja podświadomość.
W końcu miała rację, na co zaśmiałam się w duchu.
Oblizałam usta i zanim zdążyłam zrobić nacisk, nóż wyleciał mi z rąk z hukiem, a para silnych ramion objęła mnie w pasie.
- Cher! - to Mike. Jak mogłam o nim nie pomyśleć?
Debilka.
I znowu masz rację, ah ta moja podświadomość.
- Nigdy, przenigdy, nie chcę już tego widzieć NIGDZIE na Twoim ciele, dobrze? - dotknął lekko palcem jednej z moich ran. Skinęłam głową wtulając się w niego i wybuchając głośnym płaczem.
Już nigdy, dla Mike'a.

*koniec flash backu*

Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Tylko nie to, proszę - po moich polikach zaczęły spływać gorące, słone łzy.
Poczułam jak para silnych ramion obejmuje mnie mocno.
- Cher, ja...
- Wszystko tylko nie to, proszę - pociągnęłam nosem i położyłam głowę na klatce piersiowej Justina.
Przejechał swoją wielką dłonią po mojej głowie.
- Już dobrze, przepraszam - szepnął i pocałował mnie w czoło.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi.
Obydwoje spojrzeliśmy w tamta stronę jednocześnie i otworzyłam szeroko usta, kiedy zobaczyłam, kto stał w wejściu.

______________________________________

Więc, moi drodzy. Jeśli pod tym postem nie będzie chociaż dwóch komentarzy, przestaję pisać to opowiadanie. Tyle.
Wiem że jest krótki, ale i tak go nie czytacie. Tak wnioskuję po waszej aktywności.

niedziela, 23 czerwca 2013

10. "To Black - powiedzieli"

Przełknęłam ślinę i otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mi.
- Będziesz moja... Teraz - powiedział i przyłożył strzykawkę z przeźroczystym płynem do mojego uda, wciskając igłę pod skórę.
Próbowałam krzyczeć, mówić, ale po chwili moje ciało opadło swobodnie na kolana Justina.
Ciemność.

***

Poczułam ciepłe powietrze odbijające się od mojej nagrzanej skóry.
Wzdrygnęłam się gwałtownie i otworzyłam szybko oczy, przypominając sobie co działo się jakieś...
Zaraz.
Ile spałam?
Usiadłam powoli na miękkim podłożu, którym prawdopodobnie był koc i zbadałam przestrzeń przede mną.
Była to wielka, rozległa łąka, taka jak z tych wszystkich dennych filmów o miłości.
Krokusy i tulipany pięknie dekorowały jasno zieloną trawę, od której odbijały się promienie słoneczne.
Normalnie uśmiechnęłabym się na taki widok, ale nie teraz.
Nie teraz, kiedy widziałam czyiś cień obok mnie, i dobrze wiedziałam, do kogo ten cień należał.
Justin.
Odwróciłam powoli głowę, tak powoli, że wyglądałam jak zacinający się robot, przez co nawet chłopak jęknął lekko zniecierpliwiony i spojrzałam na niego.
Idealne rysy twarzy.
Brązowe oczy, za które można zabić.
Okrągłe, malinowe usta.
Perfekcja.
- Witaj skarbie - uśmiechnął się promiennie i oblizał usta. Jezu. On. Jest. Świetny.
Potrząsnęłam głową i odwróciłam się szybko za siebie.
Wiedziałam.
Wróciłam wzrokiem na niego.
Przysunęłam się bliżej i przygryzłam wargę, po czym wpiłam się w jego usta zachłannie, czekając, aż straci czujność.
- Tu jest tak pięknie - jęknęłam gdy obydwoje braliśmy oddech pomiędzy pocałunkami.
- Wiem, dlatego tu Cię przywiozłem - wyszczerzył lekko zęby i znowu oblizał usta.
Zabijasz. Mnie. Przestań. To. Robić.
Przygryzłam jego dolną wargę i pociągnęłam lekko za końce włosów.
Położył się ciągnąc mnie za sobą, sprawiając że upadłam na jego wyrzeźbione ciało, które niestety było ukryte pod ciemną koszulką.
Niestety?
Moja podświadomość krzyczała do mnie, przecież miałam wykonać plan!
Położyłam dłoń na jego policzku.
- Kocham Cię - szepnęłam kłamiąc. Jak mogłabym kochać po tym, co mi zrobił?
- Ja Ciebie też - odpowiedział i zamknął oczy widząc, że nachylam się, by znowu go pocałować.
Gdy moje wargi były już milimetr nad jego, postanowiłam działać.
Mój łokieć, który znajdował się w okolicy jego żeber, zjechał niżej i wbił mu się w krocze, sprawiając że chłopak jęknął z bólu.
Podniosłam się szybko wykorzystując każdą sekundę i dopełniłam pierwszy punkt planu kopiąc go stopa w to samo miejsce.
Teraz czas na punkt drugi.
Uciekaj jak najdalej i jak najszybciej.
Odwróciłam się szybko i zaczęłam biec.
Przedzierałam się przez drzewa, słysząc coraz to głośniejsze kroki i krzyki Justina.
Był szybszy ode mnie, ale wystartowałam pierwsza, może spotkam jakiegoś miejscowego który postanowi mnie przed nim ukryć.
Biegłam już jakieś 10 minut, a końca lasu nie było widać.
Tak, wtedy kiedy się odwracałam, miałam nadzieję, że za mną jest las.
Chłopak nie przestawał i nadal biegł za mną, próbując mnie dogonić.
Dobrze że zaczęłam biegać rankami, tak, to była kolejna zmiana w moim życiu.
Schudnąć.
Ale nie, ten bipolarny dupek zawsze musi wszystko popsuć i postanowił wbić mi coś w skórę, kiedy byłam z bratem na lod...
MIKE!
On musi się o mnie cholernie martwić!
Przecież tak nagle zniknęłam, kiedy on wyszedł na pięć minut.
Ughh!
Nienawidzę Justina, niszczy mi życie, zabiera mi wszystko co mam.
Chcę już się po prostu od niego uwolnić.
Mogłam to zrobić wtedy, gdy chciał mi na to pozwolić.


"- Zostaw mnie! - Wrzasnęłam. Chłopak pociągnął mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Spojrzałam na Miley.  Oblizała usta i kiwnęła głową, że rozumie całą sytuację, nie gniewa się. Odetchnęłam z ulgą. Na twarzy Justina ukazał się łobuzerski uśmieszek.
- Myślałaś że tak po prostu pozwolę Ci odejść? - Mruknął. Skrzywiłam się.
- Miałam taką nadzieję. - Warknęłam. Chłopak odgarnął kosmyk włosów który spadł na moją twarz i wsunął go za ucho.
- Ojoj, niegrzeczna. - Zaśmiał się. Przeniosłam wzrok na twarz Jusa. Miał szeroko otworzone oczy.
- To jak, nie będziesz już kłamać? - Spytaj ironicznie. Próbowałam uwolnić się z jego uścisku ale nadaremnie.
- Puść mnie.. - Błagałam. Chłopak przyciągnął moją twarz do jego tak, że dotykaliśmy się czołami.
- Powiedz, że mnie koło siebie nie chcesz, to odejdę. - Szepnął. Mówił to niby rozbawiony, ale jakby tego chciał. Jakby chciał, żebym odeszła. Ale ja się tak łatwo nie dam, Panie Bieber. Westchnęłam sztucznie.
- Chcę, żebyś został. - Szepnęłam i złączyłam nasze usta. Chłopak skrzywił się, ale odwzajemnił pocałunek. 
Dlaczego nie chciał, bym się zgodziła..?"

W myślach walnęłam się w twarz.
Jak mogłam być tak głu...
- Ała! - krzyknęłam gdy poczułam jak patyk wbija mi się w brzuch, gdyż na niego upadłam.
Nadal miałam na sobie sukienkę, więc teraz Justin miał widok na mój piękny tył.
Świeeeeetnie.
Możecie wyczuć ten sarkazm?
- Mam Cię! - usłyszałam głos z oddali. To nie było zawołanie jak z gry niczym chowanego "Aha! Mam Cię!". W jego głosie wyczuwalny był gniew i ostrość.
Oj?
Zaczęłam krzyczeć.
Co miałam innego zrobić?
Może ktoś tu jest, ktoś mi pomoże?
Krzyczałam jak najgłośniej.
Kroki były coraz głośniejsze.
Podniosłam głowę i ujrzałam dom.
Praktycznie leżałam przed wejściem do niego.
Wstałam szybko i zaczęłam walić w drzwi.
- Pomocy!
- Odejdź! - zawołał Justin.
- Proszę, pomóżcie mi!
- Odejdź do cholery! - warknął chłopak.
Opierałam się o drzwi i płakałam wiedząc, co zaraz mnie spotka.
Pożegnaj się z ładną buzią, Cher.
Coś Ci Twój plan nie wyszedł.
Zamknij się, durna podświadomość!
Nagle, drzwi otworzyły się, sprawiając, że aż wpadłam do środka.
Upadłam na wielki, brązowy dywan, który ciągnął się aż na całą długość tej nie dużej, ciemnobrązowej, drewnianej chatki.
Niedaleko mnie postawiony był komin z którego żarzył się ogień.
Paliły się w nim kawałki drewna i...
Zaraz.
Czy to jest ręka?!
Przełknęłam ślinę i podniosłam się powoli, by ujrzeć wielkiego, wyrośniętego faceta koło 40, patrzącego się na mnie sympatycznie.
- Co się stało? - zapytał po chwili swoim niskim, grubym głosem.
- Ja... - wypowiedź przerwało mi pukanie do drzwi.
- Cher, wyłaź stamtąd do cholery, powyrywam Ci te małe nogi! - wrzasnął Justin. Przyłożyłam dłoń do ust i wybuchnęłam płaczem. Poczułam, jak duże dłoń głaszcze mnie po czubku głowy.
- Usiądź sobie na fotelu, zrobię Ci herbatę i wszystko mi opowiesz, dobrze? - spytał. Skinęłam lekko głową i zrobiłam to, o co mnie poprosił.
Justin nie przestawał pukać i walić, krzyczeć i mówić.
- Cher, cokolwiek Ci da, NIE-PIJ-TE-GO! - powtarzał te słowa wiele razy. Ale po co miałam się go słuchać? Zranił mnie, tak, że nie można mu tego wybaczyć, nie mogę mu ufać.
Za to ten Pan ugościł mnie i chcę mnie wysłuchać, jak nikt inny. Co może mi się stać?
Po chwili, drwal odwrócił się i zaczął nieść w moją stronę kubek z płynem, które ani trochę nie przypominał herbaty.
Okej, zaczynam się bać.
- W-wie Pan, jest mi trochę lepiej, ja, ja już pójdę - podniosłam się i zaczęłam iść w kierunku drzwi, kiedy poczułam mocne szarpnięcie za włosy, przez które upadłam. Jęknęłam z bólu.
- Masz to wypić, rozumiesz?! - kopnął mnie w żebro, sprawiając, że odwróciłam się na brzuch.
- Proszę, tylko nie t...
- Mogłaś się posłuchać Twojego kochanego Blacka, ojoj - nachylił się w moją stronę. Spojrzałam na niego zdezorientowana, kiedy zza rogu wyłoniły się dwie nowe postacie.
Boże, czym ja sobie zawiniłam?
- K-k-kogo? - szepnęłam.
- To Black - powiedzieli.* Odwróciłam się i zobaczyłam, jak skinęli głową na drzwi, za którymi stał Justin.
Był podwójnie wkurzony.
Poczułam ciepło na moim policzku, które po chwili przerodziło się w ból.
Spojrzałam na drwala, który początkowo mnie "ugościł".
- Teraz, wypijesz to, albo skończysz tak - skinął z rozbawieniem w oczach na palące się szczątki ludzkie w kominku.
Zaczęłam cicho szlochać.
- NIE BECZ TYLKO TO WYPIJ - ryknął. Chwyciłam szklankę i już miałam brać łyka, kiedy coś z wielkim hukiem upadło na moją głowę sprawiając, że straciłam przytomność.

_____________________________________

* Jak widzicie, jest to tekst bloga, który pewnie często będzie się pojawiać w rozdziałach. Za jażdym razem będzie pisany ukośnikiem :)

Hej, hej! Tutaj ja, przybywam z nowym, 10 już rozdziałem Black'a :) Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Proszę, komentujcie!
To naprawdę nie jest motywujące gdy dziennie mam 20 odsłon bloga i 2 komentarze..
Trzymajcie się.

twitter | misunderstood

środa, 19 czerwca 2013

9. Mój osobisty boxer


Stojąc w drzwiach sali szpitalnej w której przed chwilą widziałem martwą Cher, oniemiałem.
Ona tam siedziała.
Uśmiechała się lekko.
Oddychała.
Żyła.
Podbiegłem do niej szybko i wyściskałem jak najmocniej mogłem.
- Cher, tak się stęskniłem! Przepraszam Cię, nigdy więcej tego nie zrobię, obiecuję! - moje pełne szczęścia oczy wypełniły się łzami.
- J-j-ja... - usłyszałem cichy szept Cher, po czym poczułem jak jej ciało drga. Zrobiłem dwa kroki do tyłu.
- Kochanie...?
- Idź proszę - wymamrotała patrząc w jeden punkt przed sobą.
- Cher, naprawdę...
- I-i-idź... - powtórzyła. Westchnąłem.
- Słońc...
- IDŹ! - wykrzyknęła i złapała się oburącz za tył głowy.
- Idź, idź, idź, idź, idź, idź... - powtarzała w kółko oddychając przy tym ciężko.
- Co tu się dzieję? - do sali wpadła pielęgniarka, która patrzyła na mnie wyczekująco.
- Nic, musimy coś sobie wyjaś...
- NIC NIE MUSIMY WYJAŚNIAĆ DO JASNEJ CHOLERY. IDŹ STĄD, IDŹ! - Cher krzyknęła jak najgłośniej tylko potrafiła. Otworzyłem oczy ze zdumienia.
- Ochro...! - podbiegłem do kobiety i zakryłem jej usta dłonią.
- Spróbuj dokończyć, a będziesz sama zbierać swoje żyły z podłogi, kiedy je wypruję - warknąłem. Łzy naleciały jej do oczu kiedy skinęła lekko głową. Uśmiechnąłem się sztucznie po czym wymierzyłem śliczny cios w jej szczękę, sprawiając że jej ciało opadło z hukiem na podłogę. Cher pisnęła przerażona i zaczęła odłączać się od wszystkich kroplówek i urządzeń, chcąc jak najszybciej uciec.
- Leż tam! - krzyknąłem w jej stronę, sprawiając że jęknęła zrezygnowana. Jakby każda nadzieja uciekła z jej umysłu, nadzieja na lepsze jutro, lepsze teraz. To nie moja wina że jestem bipolarny*, powinna się przyzwyczaić. Oh, sorry. Ona chce ode mnie uciec. Ale nie może. Nie pozwolę jej na to. Nigdy.
Spojrzałem z góry na płaczącą pielęgniarkę i splunąłem na nią. Była tak żałosna. Spojrzałem na ułamek sekundy na Cher która zalana łzami nadal nerwowo odłączała się od urządzeń. Westchnąłem i zacząłem do niej podchodzić.
- POMOCY! - wykrzyknęła zanim zdążyłem do niej dojść. Było za późno. Po paru sekundach w drzwiach stało trzech wielkich ochroniarzy, którzy podeszli do mnie i zaczęli wyciągać z sali. Szarpałem się, krzyczałem, ale ich jest trzech. Co niby miałem zrobić, nie jestem Chuckiem Norrisem**.
- Zdobędę Cię Cher, będziesz moja, zobaczysz! - wykrzyknąłem zanim zostałem wyprowadzony z sali.

Cher's POV, 3 weeks later

Minęły trzy tygodnie od kiedy ostatni raz widziałam Justina.
"Zdobędę Cię Cher, będziesz moja, zobaczysz!" te słowa przez cały czas krążyły mi po głowie.
Co jeśli on tu przyjdzie?
Co jeśli zrobi coś komuś z moich bliskich?
Nie wybaczyłabym tego sobie, a tym bardziej jemu.
Kiedy przyszedł tam i obiecywał, przepraszał, miałam nadzieję na lepsze życie.
Życie u jego boku.
Ale to nie możliwe.
Jest bipolarnym dupkiem który pobił niewinną, przestraszoną kobietę (czyt. pielęgniarkę) która tylko wykonywała to, co chciała robić przez całe swoje życie.
Leczyć ludzi.
A w zamian?
W zamian jakieś chore psychicznie dziecko przywaliło jej w buźkę.

Wzdrygnęłam się na łóżku słysząc dźwięk otwieranych drzwi, sprawiając że moja książka od biologii runęła na frędzlowaty, biały dywan.
- Mała - zaczął Mike - mój brat - wchodząc o pokoju. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- Skończyłaś? - skinął palcem na zeszyty leżące przede mną. Musiałam przepisać wszystkie lekcje, w końcu nie było mnie w szkole prawie miesiąc.
- Już kończę - posłałam mu pełne dumy spojrzenie, na co on zachichotał chłopięco.
- Rób co masz zrobić i jedziemy na lody - ukazał szereg swoich zębów, które były o dwa odcienie mniej białe niż Justina. Czekaj. Co?
Nie nie nie nie nie.

Cher, ty masz o nim Z-A-P-O-M-N-I-E-Ć !

Potrząsnęłam lekko głową wyrywając się z zamyśleń i spojrzeniem wróciłam do książek.
- Za 15 minut będę gotowa - mruknęłam z uśmiechem na ustach i zaczęłam przepisywać ostatnie zdanie do zeszyty od angielskiego.

***

Po spakowaniu książek do plecaka, wstałam szybko z łóżka i podbiegłam do szafy. Na dworze było dosyć gorącą.
Co ja ubiorę?!
Przez ten czas gdy leżałam w szpitalu,  przepuściłam wiele świetnych kolekcji. Nie mogłam poprosić Miley, żeby coś mi kupiła a ja oddam jej pieniądze, bo nawet nie wiedziała, że jestem w szpitalu. Nawet nie przyszła sprawdzić, czemu mnie nie ma. Nie wysłała sms... Zaraz! Nie wiedziałam, gdzie był mój telefon! Pewnie wypadł mi gdzieś u Justina, albo on mi go zabrał.
A co jeśli Miley tu była, tylko nikt nie otwierał? Mike był dzień i noc przy moim łóżku, martwiąc się że jeśli odejdzie, coś mi się stanie. Pytał mnie wiele razy, jak to się stało. Nie wiedziałam jaką wersję podał im mój osobisty boxer, więc cały czas mówiłam że od upadku nic nie pamiętam.
Potrząsnęłam głową i zaczęłam wybierać rzeczy, które mogłabym ubrać. Padło na różową sukienkę.
Byłam dosyć zadowolona z mojego stroju do którego założyłam rzemykowe buty na obcasie. Podbiegając do toaletki chwyciłam tusz do rzęs nakładając go szybko na rzęsy.
- Idziesz? - usłyszałam głos Mike'a, który najprawdopodobniej stał już w korytarzu. Poprawiłam swoje czerwone włosy (po wyjściu ze szpitala postanowiłam zmienić swoje życie, zaczynając od włosów) i ruszyłam do moich lekko różowych drzwi.
- Idę, idę - zawołałam i zbiegłam szybkim krokiem po schodach. Mike uśmiechnął się dumnie.
- Wychowałem śliczną siostrę - powiedział, na co zachichotałam.
- Ale masz dopiero 16 lat, ubierz jeszcze coś na sieb...
- Mike - mruknęłam i wywróciłam oczami.
- No dobra, dobra. Żartowałem mała - zaśmiał się i otworzył przede mną drzwi.
- Dziękuję dżentelmenie - wydęłam wargi tworząc z nich dzióbek i musnęłam nimi policzek mojego starszego brata.
Przeszłam przez próg i zaciągnęłam się świeżym powietrzem, którego tak dawno nie czułam. Mieszkaliśmy z Mikem w dosyć bogatej dzielnicy, dobrze zarabiał, w końcu był dentystą w najlepszym gabinecie w Kalifornii, a jakby tego było mało... Najprzystojniejszym. Wiele klientek chciało iść na wizytę tylko i wyłącznie do niego, a jeśli termin był zajęty, przychodziły kiedy indziej. Zaśmiałam się w duchu myśląc o takich sytuacjach.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk prze-kluczenia drzwi.
Wzdrygnęłam się lekko i ruszyłam w stronę czarnego bmw x6.
Jednym ruchem otworzyłam drzwi od strony pasażera i wskoczyłam do samochodu. Obserwowałam jak Mike kliknięciem pilota sprawił, że brama zaczęła się rozsuwać, po czym wsiada prędko do auta i zapina pas. Spojrzał na mnie wyczekująco, na co jęknęłam zirytowana.
- Jedziemy tylko jakieś 23m, nie zabiję się!
- Cher... - spiorunował mnie wzrokiem. Zapięłam pas i uśmiechnęłam się sztucznie.
- Zadowolony?
- Bardzo
- Tak się cieszę, tato - mruknęłam. Chłopak oblizał wargi i odwrócił wzrok.
- Przepraszam Mike, ja... - pokręciłam szybko głową wiedząc, że moimi słowami poruszyłam bardzo wrażliwy temat.
- Nie ważne, nie gadajmy o nim - powiedział i ruszył w drogę.

***

Gdy dotarliśmy na miejsce, a mój brat wyłączył silnik siedzieliśmy jeszcze przez parę minut w samochodzie w kompletnej ciszy. Bardzo niezręcznej ciszy.
Bawiłam się dłoniami i stopami, wybijając nimi różne rytmy. Chłopak westchnął i wysiadł z samochodu, zostawiając mnie w nim samą.
Odpięłam się szybko i pobiegłam za nim.
- Nie możesz się na mnie gniewać do końca życia! - zawołałam wyrzucając rękami do góry. Chłopak zatrzymał się po czym odwrócił na pięcie i podszedł do mnie.
- Nigdy więcej tak nie mów, dobrze? - westchnął. Złączyłam usta w cienką linię i pokiwałam twierdząco głową.
- Chodźmy - uśmiechnął się i pociągnął mnie za nadgarstek do lodziarni. W tej chwili moje oczy przepełniły się łzami.
Justin.
Bezczelnie traktował mnie żyletką w miejscu, gdzie teraz trzymał mnie Mike.
Cher, ogarnij się.
Drugą ręką otarłam łzę spływającą po moim policzku i pociągnęłam cicho nosem. Okej, już jest dobrze.
Usiedliśmy na jednej z bordowych kanap i chwyciliśmy menu, które przyniosła nam kelnerka. Przeglądałam je bardzo uważnie. Zdjęcia tych wszystkich deserów wyglądały tak pysznie, że nawet je mogłabym zjeść. Tak, byłam głodna.
Poczułam że ktoś szturcha mnie w ramię. Odskoczyłam jak poparzona, po czym w myślach uderzyłam się w twarz. Czego ja się boję, przecież to Mike.
- Spokojnie Cher - zaśmiał się komentując moją reakcje, po czym kontynuował - Idę do toalety, zostań tu - powiedział.
"Gdzie bym miała niby iść?" pomyślałam i skinęłam głową. Położyłam menu na stoliku. Z nudów zaczęłam rozglądać się po lokalu. Szczerze powiedziawszy miałam dość chłopaków po sytuacji z... Czekajcie, jak ja go nazwałam? Aha, po sytuacji z moim "osobistym boxerem", ale co tam, chyba nic mi się nie stanie kiedy pogapię się przez chwilę na paru.
Okej, więc.
Ładny.
Fajny.
Brzydki.
Nudziarz.
Nudziarz.
Justin.
Nudziarz.
Fajny.
Ład...
ZARAZ, CO?!
Zaczęłam wiercić się niespokojnie na siedzeniu i spuściłam głowę.
Jezu, on tu jest, nie, on nie może mnie zauważyć, nie.
Niepewnie podniosłam wzrok i spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Justin.
Gdzie on jest?
Moje źrenice rozszerzyły się a oddech przyśpieszył, kiedy poczułam czyiś ciepły oddech na mojej skórze.
- Mówiłem, że będziesz moja - szepnął mi do ucha.

~ * ~

*bipolarność - choroba psychiczna polegająca na nagłej zmianie nastroju.
** Chuck Norris - zalecam kliknąć tu i poczytać

welcome guys! W końcu, po tej długiej, długiej przerwie, wracam do was z nowym, nieco dłuższym niż poprzednio rozdziałem :) Ogólnie, nie tylko oceny były powodem dla którego niczego nie dodawałam. Po prostu widok prawie 2 tysięcy wejść a przy tym 2 komentarzy dobija mnie, przez co nie mam ochoty na pisanie. Więc proszę, komentujcie, bo to na serio motywuje do dalszej pracy.
See ya! xx

P.S: Zmieniłam wygląd bloga, ładnie? x
P.S2: W razie pytań zapraszam na twittera (<--klik)

środa, 12 czerwca 2013

Informacja.

Więc kochani: Musiałam poprawiać oceny, przez co nie miałam czasu ani głowy do pisania rozdziałów. Bardzo was za to przepraszam, chociaż i tak opowiadanie czytają 3 osoby na krzyż. Mam nadzieję że zrozumiecie i poczekacie jeszcze chwilkę, hej x